sobota, 31 grudnia 2011

Nowe Życie, zmiany przynoszące... part 2


 Nie ma co ukrywać, że miniony rok był jednym, wielkim amokiem, mieszczącym w sobie wszelkie możliwe doznania, które sprawiły, że jestem akurat w tym miejscu.

W całej swej intensywności, pozwolił dotknąć płaszczyzny, które wcześniej były mi nieznane a stały się na chwile obecną czymś niezastąpionym.

W zeszłym roku prosiłem i życzyłem sam sobie, by kalejdoskop, którego się złapałem, był czymś przełomowym... 

takim się stał...

widzę jak się zmieniłem...
moje rozumowanie, myślenie, sama wiara w to kim jestem z całym pokładem emocjonalnym jaki noszę w sobie- stanąłem nagi przed sobą, mówiąc: ,,tak"!


 Początkiem stycznia rzuciłem prace na uczelni, pokusiłem się o wyprowadzkę, zmieniając miejsce zamieszkania...
Duże miasto, nowi ludzie, nowe miejsca, nowy dom, nowe życie...

W taki oto sposób zmieniłem swoje dotychczasowe rozumowanie o 180'

Dostałem się na wymarzone studia, mam za sobą pierwszą wystawę, prawdziwie się zakochałem i spędziłem najpiękniejsze wakacje, gdzie wydarzyło się tyle wspaniałych chwil, że do tej pory staja się moim motorkiem napędowym do działania...

Powstało kilkanaście obrazów (nie licząc zamówień), kilkadziesiąt rysunków, masa szkiców i kilka grafik warsztatowych.
Zmierzyłem się z aktem i inspirującą kooperacjąszy artystyczną.
Wiem co chce powiedzieć, pokazać i poruszyć w przyszłościowych pracach...

Poznałem wiele wartościowych ludzi, nawiązałem nowe relacje i byłem w wielu ciekawych miejscach- w tym powrót do rodzinnego miasteczka. 

Zmieniłem styl funkcjonowania- biegając i dbając o swoją sylwetkę...
zacząłem regularnie jeść i pękła moja bariera przed pływaniem...
zacząłem hasać na bosaka i w wolnym czasie rozkoszować się nagimi pląsami po lesie...

były też chwile smutne i bolesne, które okazały się wielka nauką pokory i dystansu- nie tracąc przy tym resztek zaufania.

eh
Nie będę pisał gruntownie co się wydarzyło, bo nie starczyło by mi miejsca, oraz czasu- patrz regularne blogowanie (nie licząc mojego miesięcznego odwyku od bloggera oraz wiosenna przerwa podczas zamówień na obrazy), gdzie na bieżąco pisałem co się dzieje w mojej autonomii...


czego sobie mogę życzyć na rok kolejny?
może nie kalejdoskopu... 
ale cierpliwości- dużo cierpliwości, oczekiwania, odwagi, wiary i powiedzenia sobie- nie ma mnie- jesteśmy teraz my...

Wam życzę tego samego :*
mając czystą miłość w garści, dostaniecie wszystko...

,,Kochaj i rób co chcesz..."

pamiętając, że nawet prawdziwa miłość ma swoje zasady...

muzycznie pozostaje przy moim tegorocznym odkryciu- którego wtedy szukałem od dawien dawna :) do muzycznego pląsu przyłącza się również Aneta, która podkradła mi ten kawałek, a ja sam publikowałem go w 3 odcinku Pinka ;)



;) jak Boga kocham to i tak kupię sobie taką kieckę a szpile pożyczę od Artiego, który wywinął mi taki numer na zakończenie roku, że pozostają mi ino ochy achy

 o_O

Pipa Gradowa po dzisiejszej kolacji żegnającej stary rok i popijając ją winem grzanym, znów nazwała mnie Miodowym Łobuzem 
kochana...
nie tak łatwo być miodową kulką, na którą pracowałem całe życie ;)




(fotki by Cinek)



piątek, 30 grudnia 2011

Ecce HaM(o)...


 ,,Ecce HaM(o)..."

olej na płótnie

100x70

czerwiec/lipiec

 Odkopany z prehistorii obraz, który podczas wakacji uległ zniszczeniu- ale udało się go odratować- niestety szkody na płótnie (na ramieniu i obojczyku) widoczne są do teraz.



 Kiedy świadomie zacząłem podążać za chrabąszczami, byłem zachłyśnięty tematyką sakralną w portretach i autoportretach. Było to związane z moim (tamtejszym) przejściem na wiarę monoteistyczną, obracaniem się w środowisku sakralnym, czytaniu ksiąg świętych karmelu...
Wydawało mi się, ze Pana Boga za nogi złapałem, myśląc, że odkryłem Amerykę.
Z racji, że moja wiedza książkowa i teoretyczna jeśli chodzi o historię sztuki była nikła, wiec jak się później okazało, nie byłem pierwszym i nie będę zapewne ostatnim, który w swym rozdziale (początkującym) zabiera się za tą tematykę... 

Kiedy przypadkiem trafiłem na wystawę Tadeusza Boruty, ujrzałem w Jego pracach to co w tamtym okresie pragnąłem zrobić... zatem prędko odrzuciłem ten temat, który w pewnym momencie przyniósł mi więcej szkody niż pożytku- ale wtedy jeszcze nie odpuszczałem.
Kiedy hds stał się modelem, chciałem na dzień dobry pójść o krok dalej, nie będąc jeszcze świadomym co robię i w ,,Descent Into Hades" ( igrając z wewnętrznym buntem i ogniem), łącząc sakralność z seksualnością- swoje pierwsze odkrycie i ukazanie swojej potrzeby mówienia o męskiej przyjaźni i miłości.




Obrazy uległy wypadkowi (miałem wtedy szlaban i odwyk od bloggera, więc o tym nie pisałem)- podczas zabrania ich na strych do wyschnięcia, mokre oleje przywitały mnie na drugi dzień na ziemi, wciskając w swoje macki cały brud i kurz.
Do tej pory zastanawiam się czy zrobił to jakiś niemiły sąsiad, czy był to przeciąg- strych się jednak latem wietrzył, czy po prostu ręka boska w końcu mnie ukarała za tą zabawę?

Jedynie obecny ,,Ecce HaM(o)" i dyptyk ,,Visitation" (szkice tu i tu- a preludium obrazu tu- już niebawem na blogu) ocalały jako tako- mając uszczerbki (typu uszkodzenie płótna) i musiałem raz jeszcze je podmalować.

Wśród obrazów była też ,,Pieta"- która została również poprawiona i wraz z bogatym materiałem szkicowym zacznie powolutku się wyłaniać- jedyny z sakralnych motywów, który zawsze będzie dla mnie nieśmiertelny w portretowaniu.

Cały ten etap, był potrzebny by iść dalej a jednocześnie wchodzić w głąb siebie, a powstałe wtedy uczucie, tylko w tym pomogły (,,Rapture In  The Morning...", ,,Unavaible Inspiration..."), by zacząć iść swoją własną drogą- będąc już jej w pełni świadomy, o której pisałem nad ranem.

przypomnienie wstępniaków do ,,Ecce HaM(o)...":













wśród nich jest jeszcze kilka rysunków, jednak w dokumentacji ciągle braki.


Mam za sobą wynaturzenia co do planów do chrabąszczy, zamknięty felieton co do sakralnej stylistyki, a jutrem zapraszam na podsumowanie całego, minionego roku na prywatnej płaszczyźnie.

jeśli moje smaczki muzyczne zostają często pominięte, tym razem zapraszam do obejrzenia :) 
warto (szczególnie po 2 minucie)


Coco Rosie pojawiły się jeszcze na blogu tu & tu

czwartek, 29 grudnia 2011

Mirror...


 Jeden miesiąc, drugi, zaraz po nim trzeci podreptał, witając już czwarty.
Wydawało mi się (i w sumie nadal mi się wydaje), że dopiero zacząłem przygodę ze studiami, a tu niespostrzeżenie uciekło już tak wiele tygodni, a ja zastanawiam się tylko kiedy?
Czy coś się zmieniło w tym okresie podyktowanym oka mrugnięciem?
Sądzę, że tak... 
nie tylko w samej pracy, patrzeniu na nią ale w samym podejściu do tego co robię.

Nawet nie spodziewałem się, że zacznie to być nieodłącznym elementem mojego funkcjonowania czy trybu dnia. Nawet nie spodziewałem się, że każdego dnia coś wyskoczy z pod mojej łapy, zamykając się jednocześnie w dążeniu do kolejnych realizacji czy pomysłów.
Jest to zabawa- tak, jest to jakiś sposób na wyrzucenia nagromadzonych emocji- też...
Jednak co mnie uderza patrząc z boku- zaczynam w końcu mówić...
nie tylko dziobać, ale przekazywać coś dalej...

 Przeglądam się jak w zwierciadle we własnych rysunkach i zastanawiam się czy dobrze robię, tak bardzo wychodząc z tym co mnie dotyka czy niepokoi. To nie jest strach- tylko pytanie czy nie za wcześnie?
Mam taką potrzebę- a wychodzi to samoistnie.
Autoterapia?

Wiele prac zostało przeze mnie samego ocenzurowanych jakiś czas temu, pokazując tylko fragment swoich ostatnich realizacji i pomysłów o których nawet nie wspominam- odkąd pojawiły się niemiłe maile, czy uwagi ze strony osób (dotychczasowo mi bardzo miłych, kiedy nie poruszam się w materii dość dyskusyjnej), jakoś tak zacząłem zamykać i odcinać pewne sfery od chrabąszczy- mimo że one nadal funkcjonują.
Słowa są słowami, które etykietkę ekshibicjonizmu emocjonalnego nagle zamykane są również w pracach.


 Ham&Kid'owa kooperacja dała mi wiele odwagi, spotkanie Rogalika- Jego twórczości i wejścia w szersze kręgi tematów seksualnych w sztuce, jednak strach (przed samym sobą raczej) ciągle miał jakieś wielkie oczy, przyprawiając o niepewność- a nasz (hds'owy) materiał ciągle nie został do końca ujawniony.

Po ostatnich konsultacjach z rysunku- przed świętami, dotyczącą mojego ostatniego dorobku rysunkowo- szkicowego- szczególnie tego tu nieobecnego na blogu- zostałem kolejny raz uskrzydlony.
Nie w warsztacie (bo jest jeszcze wieeeeele do zrobienia i doszlifowania), technice czy materiale (to też), ale przede wszystkim w tym co chce dalej powiedzieć i poruszać tematykę, która dość często jest zamiatana pod dywan- ,,ok ok, ale takie rzeczy proszę robić w domu, nie tu..."
 Wziąłem głęboki oddech i wypowiedziałem przez swój gardziel co jest moim celem w tych pracach, na jakiej materii chce się teraz poruszać, jakie mam jeszcze pomysły... 
to zobaczyłem po tej drugiej stronie uśmiech. 
Kiedy powiedziałem, że się jeszcze nie jestem pewien czy dobrze robię, usłyszałem- nie bój się i pracuj dalej, bo poruszane tematy są na tyle osobiste, że mogę jedynie wytykać walory techniczne i podrzucić materiał jakim możesz się jeszcze posłużyć.

Zaskoczył mnie fakt, że mimo obecności na akademii, zostaje oddanych oddech- wolność, swoboda a jednocześnie pomoc i siła w determinacji do dążenia w tym co można jeszcze wycisnąć... 
bałem się, że tego nie ma- nie znałem dotychczas takiego trybu funkcjonowania- a pozytywnym zaskoczeniem okazała się wielka pomoc w swoich chrabąszczach- mimo, że nie wiąże z  tym swojej przyszłości tak na prawdę, mimo, że sprawia mi to radość.




Zapowiada się bardzo osobisty okres w chrabąszczach- jeszcze bardziej niż do tej pory. Szczególnie po ostatnich, dość emocjonalnych miesiącach, które dały wiele doświadczenia i jeszcze większej determinacji. Mam nadzieje, że nie strzele sobie samobója mówieniem o miłości...
niewygodnej miłości...
Nie będzie łatwo, bo wyjdzie to poza forum blogowe, ale w końcu już wiem co chce powiedzieć, będąc w pełni tego świadomym.

takie preludium ślinotokowe przed zamknięciem starego roku, a przywitaniem tego kolejnego :]
tłumacze je nieprzespanymi 40 godzinami ;>
no dobra, godzinną popołudniową drzemkę przerwał termofor zalewając mnie potem... 






edit 4:51

ma ktoś aparat do sprzedania???
już drugi tydzień jestem bez sprzętu i dokumentacji...
a szczerze mówiąc ja się po prostu na tym nie znam ;]

środa, 28 grudnia 2011

"Ach, długo poleżę w wodzie, w sieci wodorostów, zanim uwierzę, że mnie nie kochano, po prostu..."


 Wczoraj powrotem na krakowskie włości, spotkała mnie miła niespodzianka. 
Na portalu VariArt, Daniem Głównym Dnia został wyłoniony ,,Ofelion..." przez członkinie redakcji- Dominikad, która robi przecudne wklęsłodruki.


 Każde wyróżnienie jest dla mnie bardzo miłym doznaniem, a sam fakt, że trzecia grafika, która wyszła z pod mojej ręki- a przy której poświęciłem bardzo dużo czasu- nie przeszła obojętnie- tym bardziej została zauważona przez osobę, która w tej materii siedzi bardzo długo :)


sam opis przy pracy sprawił o małe kołatanie serducha :)
znany mi wiersz:

 "Ach, długo poleżę w wodzie, w sieci wodorostów, zanim uwierzę, że mnie nie kochano, po prostu..." 
(Maria Pawlikowska- Jasnorzewska)

idealnie wpisując się w zakończenie tego roku ;>


akwatinta
100x70



Również wczoraj, dostałem prywatną wiadomość z linkiem...
Otworzyłem i pierwsze co przyszło mi do głowy to słowa:
,,WTF???"
o_O

Nie wiem co to, nie wiem kto to...
W sieci zaistniała jakiś czas temu strona ,,Positive Space".
Znalazłem się tam wśród młodych projektantów, architektów wnętrz jako autor (jako Kermit Dziaba???)- a tam pojawił się jeden z moich projektów z czasów mojej poprzedniej uczelni.


 Zabawna sprawa, ponieważ bardzo prędko po obronie dyplomu z architektury wnętrz, uciekłem od projektowania i udzielaniu się w tym środowisku- łącznie z konkursami- do dziś pamiętam jak moja praca dyplomowa została wyróżniona na jakimś krakowskim konkursie fotograficznym ,,Woda & Architektura" czy jakoś tak, dla młodych projektantów. Z racji, że nie odebrałem telefonów, moja praca została zdyskwalifikowana, bo nie dałem zgody na jej publikacje w eterze publicznym i wysłałem złą rozdzielczość, nie nadająca się do wielkoformatowego wydruku- dostając po fakcie maila ;) i w taki oto sposób moja kariera architekta została zachomikowana- chociaż kto wie, co przyszłość ujawni- projektowanie zapewne przydało mi się podczas konstruowaniu rysunków i grafik, a może kiedyś jedno z drugim zacznie funkcjonować sprawnie?

  Ale fakt pozostaje faktem, że nie jest to moja broszka, choć uważam, że przygoda na byłej uczeni bardzo mnie otworzyła, no i gdyby nie ten fakt nie poznałbym wspaniałych HTF'ów, prof O, który siedzie ze mną teraz w warsztacie a wcześniej kazał zabrać się za inne materie niż kreślenie rzutów, widoków i elewacji, czy też Cukiniowej Wiedźmy ;)



Nocą do termofora dołączyły myśli trawione, które oprócz niesamowitej lawiny ciepłoty, grzania i potu sprawiają o głowy puchnięcie od nadmiaru rozkładania emocji i sytuacji na czynnik pierwszy...

eh...
młodość, emocje & hormony...



;)

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Hania- Tricky Tricky...


,,Hania"

szkic ołówkiem (kontur) z 2009 roku, 
(jest w archiwum na blogu)
wyszperany i niedawno pocieniowany zostawiając grubą krechę ;)

papier fakturowany
A3

zaczynam się troszkę bawić starym materiałem


 Cztery intensywne dni na swoich bieszczadzkich włościach dobiegły końca, a ja nawet nie wiem kiedy cały amok spotkania za spotkaniem zaczynał i zamykał swój bieg. 
Piękny czas, prosząc w przyszłości o więcej taki bezcennych chwil.

Pracownia nadal witała mnie przesiąknięta zapachem terpentyny, kadzideł i papierosów, na podłodze pozostawione szkice delikatnie nabrały faktury od chłodnego parkietu, a na stole jeszcze widniała popielniczka z petami z poprzedniej wizyty w swoim ,,domu", który znów obudził się do życia. 
Zimno odczuwalne w powietrzu zamykało się w parze wychodzącej z ust podczas każdego głębszego oddechu. 12 stopni powyżej zera, prędko ostudziło mój entuzjazm, porywając w krainę wszelakich wspomnień dotyczących tego miejsca. Zasiąść w muzycznym amoku, po którym szyby w okiennicach zaczynają pulsować i oddać się chwili, która była dla mnie. 
Tu & teraz.



 Podczas czterech dni, starałem się wykorzystać stracony czas, ogarniając moje ulubione miejsca w okolicy miasta oraz spotkać się z osobami, które pozostawiłem zaczynając nowe funkcjonowanie w wielkim mieście. 

Usłyszenie ciepłego głosu mamy, wtulić się w ramiona siostry, dokuczać większemu o 2 głowy szwagrowi, uścisnąć dłoń dziadka oraz zerknięcie w głębokie oczy babci... 

Usiąść w końcu spragnionym przy jednym stole z HTF'ami, targając za sobą gałązki iglaka.
Spontaniczność pogoniona muzyką w głośniku, zdawała się zatrzymywać czas, w którym czułem się bezpiecznie do samego rana- ramie w ramię- obok swej Rabki- która wlazła emocjonalnie tam, gdzie do tej pory nie było potrzeby przebywać.



 Jednak właśnie spotkanie z osobą najbliższą przyjacielsko memu sercu, przyprawiło o największą radość, w której płynęły niekończące się łzy szczęścia, zamknięte w zakamarkach emocji. 
Z Hanią nie widziałem się prawie rok...
Odkąd wyjechałem do Krakowa, nasz kontakt został zminimalizowany.
Rok... rok w którym tyle się wydarzyło u nas z osobna.
Nawet nie wiedzieliśmy kiedy, wieczór zamienił się w poranek- tak wyglądało każde nasz spotkanie. 
Nic się w tej materii nie zmieniło- poza rocznym doświadczeniem.

Hania jak i ja prowadzimy tryb nocny funkcjonowania- kilka lat temu doszło to do takiego amoku, że o 7 rano wychodząc od Niej z domu, wyprowadzałem psy i hasałem prosto na zajęcia po przegadanej całej nocy. leciała paczka za paczką, paczka za paczką a w salonie można było siekierę poświecić...
Potrafiliśmy wsiąść nocą w samochód i bez konkretnego celu jechać przed siebie, zaliczając okoliczne wioski i pola rozmawiając bez końca.


 Hanka była pierwszą osobą, która dodała mi wiary w siebie i zaakceptowaniu tego jakim jestem człowiekiem. Dała w łeb kiedy trzeba i powiedziała: ,,Twardowski nie pierdol!"
Pisałem o tym tutaj, więc chyba w tej materii nie ma co się powtarzać.

To również Hanka powiedziała- rzuć robotę na uczelni, pindol stanowisko- tutaj nic już na Ciebie nie czeka- jedź, przygotuj się i zdawaj raz jeszcze na te studia... 
Po całonocnej rozmowie, wypłukałem twarz wodą, założyłem trampki i mówiąc dzień dobry złożyłem wymówienie na stole, nie podpisując już listy i pakując swoje tobołki Cypis zabrał mnie na has. Ale chyba o tym też napisze przy rozprawce końcoworocznej na sylwestra ;)


 Kolejny raz podziękować muszę Hani za pomoc.
Nie wiem, nie umiem, nie potrafię tej pomocy przyjąć, ale wyjścia jak na razie nie mam, dlatego tym bardziej łza się w moim oku kręci, że w ciężkich sytuacjach wiesz, że jest ktoś, kto odda Ci swoją ostatnią koszule.

Mam koło siebie wspaniałych ludzi, a święta tylko są tego potwierdzeniem...
Za to lubię ten czas... lubię ten okres- bo to jest nasz czas :)

Odnalezienie tak różnych a jednocześnie tak podobnych do siebie ludzi- oderwanych od siebie z osobna. Otaczają mnie... są... a ja tego potrzebuje tak samo jak pięknej miłości, która cowieczór zalewa mi serca oddając się tęsknocie.

Mój skarb, który stanie się wielką inspiracją na całe życie :*



 czas wracać na krakowskie włości do swoich chrabąszczy :)





:*

zapomniałem dodać, że Hania jest właścicielką wszystkich moich pierwszych obrazów (czasy afrykańskich chatek) oraz szkiców (komiksowych).
Posiada na swoich salonach piękne, kompromitujące mnie archiwa ;)


czwartek, 22 grudnia 2011

Miłego :*

Z racji, że przyszedł czas emigracji na chwil kilka na swe bieszczadzkie włości, gdzie brak styczności ze światem internetowym, chciałbym już dziś życzyć pięknego czasu nadchodzącego weekendu. Przede wszystkim spotkania się z własnymi emocjami podczas konfrontacji, z osobami, które należą do najbliższej autonomii funkcjonowania. Nie zatracić sensu tych chwil, które są po to by na nowo w sercu rozpalić właśnie tą miłosną iskrę, którą czasem zagłusza się sprawami niekoniecznie ważnymi. Docenić fakt możliwości powiedzenia sobie słów, które czasem dusi się w sobie, zakwasza i nie pozwala przepuścić przez gardło. 
Za to lubię święta (od niedawna w sumie)... 
nie przereklamowane choinki, gadżetów,  czy pasąc brzuch przy stole... 
to nie tak...
Doceniłem święta, gdy zacząłem je ,,prawdziwie" spędzać w gronie swoich przyjaciół. Poznałem wtedy ich prawdziwy smak, wymiar oraz wielkość. Teraz doszły czynniki rozstania- rozjeżdżenia się po różnych miastach- jest to moment, gdzie znów wspólnie wpadniemy w amok śmiechu, korzystając z uciekającej chwili, które przecież są tak cenne. Odnajdując osoby, które są podobnie ukształtowane, takie chwile są pięknym momentem by powiedzieć sobie, jak ważnymi ludźmi dla siebie jesteśmy. 

Blogowe Kółko Wzajemnej Adoracji (KWA) rozpoczęło rozsyłkę życzeń i prezentów, przyjaciele (HTF'y) już szykują miejsce przy stole, podczas wspólnej Wigilii, martini na dzień kolejny w towarzystwie Hanki Dentystki (!!!) już w barku oczekuje, siostra już w kuchni szaleje, Basia zapewne już szykuje ,,zbiórkę osób" na spotkane w dzień trzeci, a pracownia nalotem szronu zapewne została pokryta, z racji, że mieszkanie ogrzewane nie było przez tak długi czas mojej nieobecności...
Już dziś nocą powrócę, złapie oddech, zaszyje się w swojej małej pracowni... 
Zapale świeczki, kadzidła, zrzucę z siebie ciuchy i zrobię sobie jeden wieczór tylko dla siebie...
Może pierwszy raz ubiorę choinkę?
Podczas treningu przywitam swoje ukochane miejsca i postaram się w ciągu tych krótkich, czterech dni, dłońmi swymi jak najwięcej czerpać ze spotkań z osobami, które gdzieś przez ostatnie miesiące mi umknęły bokiem- po prostu z braku czasu.W ostatni dzień świąt szykuje już powrót, by wpaść w wir zaległej pracy oraz samotnie spędzić sylwestra (jak co roku- taki sztandar), tym razem już na krakowskich włościach (niestety).

Zapewne w sylwestra pojawię się, by jak w zeszłym roku podsumować miniony rok :)

Wczoraj (gdy ukradkiem uciekłem boczkiem z opłatka wydziały grafiki) dostałem wspaniałego gifta od Kurki :D upiekła mi wielkiego, lukrowanego, różowego piernika w kształcie prącia, posypanego lukrem gotowego do akcji! Pan prof O, zaproponował mi oficjalną konsumpcje, ale szkoda mi było to uczynić, bez dokumentacji tego wydarzenia (aparatu brak). Zapewne użyje go niebawem do pewnego, blogowego wydarzenia :)
niestety też dniem wczorajszym zgubiłem swój nierozłączny atrybut, bez którego nie wychodziłem z domu... dziś przeszedłem całą trasę w poszukiwaniu naszyjnika i niestety nawet w warsztacie go nie ma...
Ubolewam bardzo za moją ukochaną małpką...
rozwieszę plakaty na mieście na tej trasie :P

ale po dzisiejszych konsultacjach z rysunku, Gosia (moja perełka na uczelni- dobro chodzące- by the way- nigdy nie spotkałem tak ,,dobrej" duszy) obdarowała mnie dwiema małpkami :DDDDDD
zawieszka na klucze no i oczywiście pluszak (młody gorylek)...
a na domiar tego inna maskotka małpiszona wisząca w martwej naturze (klatka) na zajęciach, również wpadnie w me objęcia ;)

zatem jeszcze raz życzę całym serduchem wszystkiego co dobre :*

muzycznie może nie świątecznie, ale po tym kawałku, znalazło się coś co go zastąpiło ;) 




I saw your picture hangin' on the back of my door
Won't give you my heart
No one lives there anymore
And we were lovers
Now we can't be friends
Fascination ends
Here we go again

Cause it's cold outside, when you're coming home
Cause it's hot inside, isn't that enough?

I'm not in love

Could it be that time has taken its toll
Won't take you so far, I am in control
And we were lovers
Now we can't be friends
Fascination ends
Here we go again

Cause it's cold outside, when you're coming home
Cause it's hot inside, isn't that enough?

I'm not in love

środa, 21 grudnia 2011

Past...

Zatęskniłem, nawet bardziej niż troszkę, łezkę ocierając ukradkiem, gdy nikt nie patrzył- ale tylko jedną... Prosząc w milczeniu o objęcie w silnych ramionach, chowając się w nich jak małe dziecko szukające bezpieczeństwa... Zasłaniając popołudniem okna, zamykając oczy wciśnięte uchem w poduszkę, powróciłem tam gdzie wracać nie trzeba.
cisza

jednak miejsce przy stole było puste, a kubek stojący na półce nie zmienił swojego miejsca...
zabrakło dłoni, ramion, tętna bijącego z opuszków palca...
 nie zmienia się nic, gdy zmienia się wszystko wokoło...
zmienia się wszystko, gdy dojrzewać nie powinno...
pustka


odnalazłem zdjęcie mojego taty...

po którym jeszcze niedawno pozostał mi tylko ołówek automatyczny...





wtorek, 20 grudnia 2011

,,My Brother... Kain..."



,,My Brother...
Kain..."

akryl + olej na płótnie
100x70

(obraz został zrobiony na podmalówce tego)
kolorystycznie duży miał wpływ oczywiście Kapro i obcowanie z Jego twórczością :)
tym też akcentem stwierdziłem, że malarstwo to nie dla mnie progi.

Jak przebąkiwałem pod nosem wczoraj przy ,,Love Is The Devil"- przedstawiając sylwetkę Młodszaka- wrzucam w eter publiczny obraz, którego preludium (i etapy powstawania) można było już zobaczyć przed czasem. Jak dopadnę aparat w swoje ręce, to lepiej sfotografuje obraz, bo troszkę ,,szumi"- a z braku laku- kit dobry... Choć obiecałem sobie, że nawet w dokumentacji fuszerki robić nie będę, choć ostatnio wszystko mi z rąk wypada- ciągle myśli gdzieś uciekają daleko, a wzrok sam zastyga w jednym punkcie na chwil kilka... Noce bezsenne się stają, a poranki do wstawania wymuszające, jeszcze bardziej chcą do łóżka przygwoździć, gdzie senny natłok myśli w piękne obrazy się zmienia- brakowało mi tego.


 Dzieciak powrócił... 
Z całym bagażem, nie tylko tym na ramieniu, ale przede wszystkim doświadczeń, które w niedalekiej przyszłości zaczną przynosić swoje owoce- choć czuje podskórnie, że już zaczęły przynosić- teraz niech się tylko przyzwyczaić- to złe słowo, może inaczej- zagrzeje miejsca, oblewając się kubłem zimnej wody, by ruszyć pewne materie, z którymi do tej pory było ciężko się zmierzyć- mimo niesamowitego zaparcia.

Dobrze, że wrócił :* choć tak na krótko...
Bo oprócz radowania się Jego bliskością, czeka nas troszkę pracy do kolejnych chrabąszczy, w których Jego obecność jest konieczna- bo nie wyobrażam sobie (po pół rocznej przerwie z Jego wizerunkiem) by widniał tam ktoś inny. Więc mam miesiąc czasu by Go stylizować & szkicować.

Ostatnio rysunek działa na mnie jak bieganie (nie licząc rzecz jasna nadpobudliwości seksualnej)- jest dla mnie odreagowaniem tego co siedzi podświadomie, nie dając normalnie funkcjonować...
Styczeń zapowiada się pełny pracy, a nowy rok coraz bardziej pokazuje na co go będzie stać (nie chodzi oczywiście o uczelnie- bo to jest równoległy, hasający w tym samym czasie tor)


W bezsilności, wiele samozaparcia czuje. A w słabości nabywam więcej mocy, by zmierzyć się z tym co nie było tak dawno jeszcze do przeskoczenia... tajemnica goni tajemnice, a niezrozumienia hasa razem ze świadomością... Świadomość emocji się chwyta, a serce zaczyna rozkładać na czynnik pierwszy autonomie... Dzień z nocą się pomieszał a kawa przestała smakować tak samo.
Papieros nie ma już znaczenia, a mięśnie boleć przestały...
dziwnie, niepewnie a jednocześnie z lawiną spokoju zalewa miodem serce...
paradoks, oczywisty się stał, a oczywistość pomieszała się z zagadkami...
czyli jest dobrze 
będzie dobrze

muzycznie dziś porywa zza ściany Daga, mecząc od 2 dni ten sam kawałek (który kiedyś ja sam męczyłem)- choć ja ciągle w tym jeszcze siedzę :*


by the way- uwielbiam ten kawałek


niedziela, 18 grudnia 2011

,,Love Is the Devil: Cypis"


Dawno nie było cyklu Love Is the Devil, gdzie prezentuje sylwetki bliskich mi osób, którzy są twórcami na płaszczyźnie artystycznych dokonań, które stają się ich cząstką funkcjonowaniu, stylu bycia oraz miłości jaka w nich drzemie.

Z racji, że po kilku miesiącach rozłąki oczekuje powrotu mojego brata (Młodszaka), stwierdziłem, że jako przeddzień, czas coś o Nim napisać- tym bardziej, że to nietuzinkowa postać pod każdym względem.

O Cypisie padło na blogu już wiele.
Jest dla mnie nieziemsko bliski, a moja miłość do Niego jest tak wielka, że wręcz nieoceniona, nieogarnięta i przede wszystkim nie do podważenia. Jesteśmy przykładem pięknej relacji przyjacielskiej, męskiej, gdzie emocje grają tutaj wielką rolę.
Podczas naszych wspólnych hasów (które są dla mnie bezcenne) odkrywamy siebie nawzajem, potrzeby i to co nigdy nie zostało nikomu powiedziane. Kształtujemy się, budujemy i przede wszystkim wspieramy, gdy pojawia się problem, którego nie da się przeskoczyć.
Mimo, że jest to mój Młodszak (którego zawsze będę traktował jak swoje małe dziecko, jak chłopca), Jego mentalność jest bardzo dojrzała- rzekłbym nawet że za bardzo i chwilami to ja się czuje o wiele młodziej niż On.
Jest burzą, amokiem spontaniczności, w pogoni za nieznanym i tym co przyniesie jutro, stawia sobie poprzeczki i wyzwania, które swoimi własnymi siłami przekracza.
Podziwiam w Nim tą odwagę, pogoń za ulatującymi chwilami. Podziwiam zasady jakimi się kieruje, które w dzisiejszych czasach są wręcz na wagę złota- sprawy moralne, emocjonalne czy czysto społeczne- o których często wspominałem, więc po prostu nie będę się powtarzał.



,,Cypis jako aktor"


,,Anioły..."
happening

,,Garderoba"
na rynku w Przemyślu


Pisałem o tym, że Cypis zajmuje się aktorstwem. 
Jest mocno związany z Centrum Kulturalnym w Przemyślu, a szczególnie z grupą teatralną ,,Garderoba", która prężnie rozwija się na deskach młodego teatru w całej Polsce. 
Aktorstwo jest to pasja, w której Młodszak czuje sie jak ryba w wodzie, oddając tam swoją nadpobudliwą, drzemiącą w nim dzikość. W swoim dorobku ma kilka pięknym monodramów, które przyprawiaja o dreszcze emocji...



 Do dziś pamiętam Jego ,,Akt bez słów"... 
Gdzie w pantomimie nago wychodził, z białego pokrowca (łona) budząc się do codziennego życia, funkcjonowania- łapania się za mycie zębów, jedzenia śniadania, czesania włosów, po czym umiera wracając do łona z powrotem, gdzie jego współtowarzysz zamyka go w tym łonie, odziany w białą bieliznę... Niestety nie mam dokumentacji tego ,,aktu (s)tworzenia", jednak obraz do dziś przyprawia o szybsze kołatanie serca... Jednak z tego co wiem, spektakl będzie jeszcze powtarzany.
Byliśmy tam wtedy z Rabką, która była zaskoczona, że ten nasz malutki, anielski Cypisek- Dzidziak, nagle staje się mężczyzna, który wie co chce pokazać, poprzez swój gest, mowę ciała, wzrok, twarz...



Jest to niesamowite uczucie, widząc kiedy osoba tak dla Ciebie bliska, staje przed widownią i zaczyna grać... Jestem wtedy z Niego taki dumny- obserwując ludzi, którzy siedzą obok, patrze na reakcję, na zainteresowanie, na gesty, mimikę twarzy. 
Przeżywam te chwile razem z Nim, co mnie uskrzydla i motywuje do tego by samemu dążyć do realizacji swojej pasji.



Zastanawiam się jakby wyglądało Jego życie, gdyby dostał się do szkoły aktorskiej?
Patrząc z perspektywy czasu, wiem, że nic nie dzieje się bez powodu- aktorstwo nadal jest Jego pasją, nie straciło to świeżości, pragnienia i przede wszystkim radości jaką mu to sprawia- nie wypali i zepsuje ,,w tym środowisku". Ma też czas na ,,podróżowanie", czyli kolejna pasja, która jest Jego cząstką stylu bycia.


Jednak Jego plany aktorskie w sensie formalnym, są ciągle w zamiarze, jednak nie w wielkiej szkole aktorskiej z renomą, jednak pozostawię to na razie w tajemnicy, by nic nie zapeszyć ;)



,,Cypis jako tancerz & piosenkarz"


Oprócz teatrowania, dzieciak robi fikołki i podskoki, donośnym głosem śpiewając w ,,Słowiankach" ;) niestety nie miałem nigdy okazji zobaczyć Jego wygibasów w tej materii, jednak w domowym zaciszu i przede wszystkim pod prysznicem, mam okazję posłuchać jego wyczynów dźwiękowych, a sam pląs widoczny jest podczas naszych wspólnych hasów ;)


Z racji swego donośnego głosu, Cypisior często zostaje gościnnie porywany do zespołów, śpiewając w chórkach na basie ;)

Tutaj w towarzystwie z jednym zespołów gospelowych, o którym (już) nie wolno mi pisać na forum publicznym z racji, że jestem ,,Bad Boy'em", kompromitującym ich mienie ;)
(pozdrawiam mimo wszystko wspominając miłą współpracę)




,,Cypis jako podróżnik"


To co cypisy lubią najbardziej- czyli has!
Chyba właśnie z tego się najbardziej cieszę, ponieważ zawsze czekają na mnie niekończące się opowieści z tripów (często na stopa) ;)



ma za sobą Indochiny (Wietnam, Laos,  Kambodża, Tajlandia- Bankok- najdłuższy trip, z którego wrócił tydzień później niż reszta paczki o_O), Bukowinę, Rumunię, Irlandię, Szkocję, Norwegię, Niemcy, Południową Anglię, Francję, Wyspy kanaryjskie, Hiszpanię- Andaluzję, Włochy (całe), Czarno Górę, Albanię, Grecję, Chorwację, Austrię, Węgry, Słowację, Czechy, Holandię, Kretę, Izrael... tyle pamiętam ;)

no i rejsy statkiem ;)




więc ma co opowiadać podczas niekończących się wspólnie nocy ;)




,,Cypis jako natchnienie artystyczne"



czyli teraz mała auto-reklama ;)
jak wiadomo, na Cypisiorze uczyłem się sztuki portretowania, ogarniając Jego proporcję, o czym też wielokrotnie wspominałem i nie mam zamiaru się tez powtarzać, co można zobaczyć na tym poletku ;) chociaż przypomnę, ze Jego buziunia wisiała na pierwszej wystawie ,,Passion of The K.I.M.", oraz jego pierwsze portrety reprezentowały pracownie malarską w instytucie Architektury Wnętrz na Dni Otwarte PWSW w Przemyślu ;)









,,Cypis jako karateka"

do tej całej mieszanki wybuchowej wrzucamy rzecz jasna jego sprawnościowe umiejętności, czyli Cypis jako Shorin- Ryu karateka ;)
ma za sobą kilka medali, które miałem z przyjemnością oglądać :D


(Cypis- lewy, górny róg)


(Cypis- prawy, górny róg)

czyli z grubsza mamy zobrazowane cypisowe pasje, które sprawiają, że jest dla mnie twórcą od początku , do końca- nie wykluczając niczego.

Mógłbym jeszcze powiedzieć o ubiorze, ponieważ u Cypisa jest to mieszanka jak najbardziej wybuchowa- często zmieniając się jak kameleon, ale jednak zostawię to już na inny raz- a jest o czym opowiadać ;) mógłbym dorzucić jeszcze lunatykowanie, gadanie przez sen, natręctwa typu- odkurzanie w słuchawkach, bo jest za głośno, mycie naczyń w rękawiczkach, zakładanie czepka do kąpieli, zasypianie z opaską na oczach, bo zawsze jest za jasno, gaszenie zapałki przy wywietrzniku (siarka szkodzi), karmienie na siłę tranem (nie ma nie- czyli znowu się zacznie codzienne picie z łyżeczki), zajmowanie łazienki na godzinę czasu (o_O) oraz wiele wiele innych :DDDDDD



czyli jednym słowem mam czym się chwalić, a raczej kim (K.I.M.?)

jutrem jego powrót, już nie mogę się doczekać, bo brakowało mi Go bardzo (nawet tych umoralniań w związku ze związkiem i moją rozwiązłością mentalno- emocjonalną ha ha).
jutrem z tej racji zostanie wrzucony w eter obraz witający go na włościach ;)
mam miesiąc czasu by się nim nacieszyć, za nim wyemigruje na dłużej do... Australii ;)

na zakończenie coś dla oka i ucha, czyli dzisiejsze pożegnanie granic, które można było zaobserwować w rejonach fejsa dzisiaj o 5 nad ranem ;)

zatem poznajcie mojego brata :)

smacznego :*


Love Is The Devil :D


koszulka na cześć Kimiego!
 o_O
yyyyyyyyy

zakłada ją często gdy idziemy na wspólny pląs ha ha ha
kocham za to wariata, że ma w duuuużym poważaniu, co inni gadają & tego zawsze będziemy się trzymać ;)