czwartek, 30 czerwca 2011

Let It Go...




Niech się dzieje wola nieba...
a ja przestaje się już bać, puszczając emocje, puszczając wszystko swoim torem...

Nowy rozdział zaczął otwierać swoje tajemnicze karty...

wtorek, 28 czerwca 2011

Quiet Storm...


Otwierając rankiem oczy, trzeba już ukradkiem je zamykać zasypiając z wielkim uśmiechem na twarzy... Zastanawiałem się czy nie za szybko wszystko się toczy... Mam oczy dookoła głowy i staram się niczego nie opuszczać, niwelować, przegapić, pominąć...
Napajam się ostatnimi dniami (wieczorami...), tym co mnie wewnętrznie umacnia, mimo, że poranne tego skutki są czasem różnorakie. Postawionym w sytuacji, w której trzeba decydować- wóz albo przewóz, stawiając na jedną kartę, wierząc, że będzie tą właściwą- po to jest możliwość wyboru- by móc uwierzyć, że to co się wybiera jest dobre... oby tak było i tym razem...
zaczynam w końcu świadomie kroczyć drogą, którą sobie obieram, nad którą mam w końcu kontrolę, mimo, że ciągle mi się wydaje, że w tym pośpiechu, wypadam poza tor... jako niepoprawny i zbuntowany romantyk staram się trzymać emocje w ryzach zamykając ją w autonomii mych przyjaciół, za których w ogień trawiący całym sobą...

A gdzie w tym wszystkim czas na głęboką miłość?




Wczoraj zakończył się dzień, na który oczekiwałem praktycznie cały ostatni rok...
Cały, długi- chwilami meczący- rok...
Ostatni egzamin (kupa śmiechu, troszkę wstydu... i po bólu), na którego wyniki poczekać muszę do dnia otwarcia wystawy oraz innej ciepłej niespodzianki, która tego dnia zostanie wyrzucona w eter publiczny...
8 lipca będzie w mym wypadku apogeum emocjonalnym...

Zamknąłem okres, który dał mi tyle siły, zmian, wiary, doświadczenia i determinacji...
Zaliczyłem upadki, zaliczyłem porażki, znalazłem wartościowych ludzi, zagruntowałem przyjaźnie, zmieniłem miejsce zamieszkania, kilka spraw zostało barwnie przedstawione, okazując zalążek roku oczekiwania na kolejny egzamin, goniąc marzenia, goniąc samego siebie... Nie jest ważne czy decyzje były dobre, nie ważne co by było gdybym skręcił w inną ścieżkę- ważne jest to, co wyniosłem, to w jakim momencie się obecnie poruszam...

z dniem wczorajszym (bardzo bardzo udanym pod każdym względem) zamknąłem roczny inwentarz, z którego zapewne kiedyś będę czerpał inspirację...
Działo się wiele... a ja otwieram kolejną księgę... którą zacznę oficjalnie pisać od 8 lipca...

jeśli tak maja wyglądać momenty przejściowe w moim życiu- to proszę cichutko o więcej...

cisza............





fot. Cinek

muzycznie...
utwór który towarzyszył mi kilka lat temu w momencie zamykania jednego okresu, etapu, zaczynając, otwierając ten nowy:

piątek, 24 czerwca 2011

Hasający Dialekt Sarkastyczny 12


Minął kolejny intensywny tydzień.
Szczególnie dla Kimonka, który zdaje na upragnioną ASP, żeby dalej rozwijać się artystycznie pod czujnym okiem profesurów.

Etap teczkowy przeszedł jak grom z ciemnego nieba.
Cmokaniu i zachwytom podobno nie było końca.

Po trzydniowym praktycznym, wsiąkł jak kamfora.
Podejrzewałem, że upija się ze szczęścia, nie dając znaku życia, co okazało się prawdą.

Dzisiaj ogłoszenie wyników tegoż etapu, ale chyba nikt z nas nie wątpi, że przed Kimonkiem został ostatni etap.

EGZAMIN ORALNY!!!

Generalnie powinniśmy tutaj zacząć drżeć o przyszłość dziecięcia, bo lata gimnazjalno-licealnych zaniedbań zrobiły swoje, gdy małpka zamiast siedzieć grzecznie w szkolnej ławie i przyswajać wiedzę, radośnie wagarowała po przemyskiej okolicy.
Jednakże po zeszłorocznej przegranej bitwie, za nadrobienie zaległości zabrała się Wiedźma Cukiniowa, wbijając mu do łba zaległości, na sto różnych sposobów.
Zatem w najbliższy poniedziałek, trzymajmy za niego kciuki lub nerwowo obgryzajmy szpony, a potem okaże się, czy ręce załamywać, czy wznosić ku górze w dziękczynieniu.

Osobiście mam cichą nadzieję, że dziecię choć trochę podąży drogą wytyczoną przez Jerzego Skarżyńskiego i sporadycznie skrobnie jakiś komiks lub komiksowe ilustracje, które po latach stają się kultowe w pewnych kręgach ;)

Prawdopodobnie w wyniku egzaminacyjnego stresu, Kimiego dopadły egzystencjalne rozterki, czemu dał upust w tym wpisie.

Natomiast po egzaminach, zamiast spocząć na laurach, zabierze się za przygotowanie wystawy swojej twórczości.
Z tego co zdołałem się dowiedzieć, wernisaż zapowiada się przednio.
Myślałem, że to będzie jakieś zwykłe oglądanie bohomazów w oparach petów, piwa, pierdów i rzygowin, w podrzędnej spelunie, a to jednak nie tak ;D
Kto może, koniecznie musi to zobaczyć, a kto nie może, niech zrobi wszystko żeby mógł.

Niestety absolutnie nikt nie pokusił się o wzięcie udziału w konkursie, ogłoszonym w poprzednim wpisie.
Natomiast niezmiernie cieszy fakt, że nadal namiętnie klikacie w ten akt ;D
Skoro golizna jest takim magnesem przyciągającym obserwatorów, to zapewniam Was, że na wystawce będziecie mieli tego pod dostatkiem ;P

Kimuszka niedługo też tak jak Britney z teledysku, będzie odpierać ataki wścibskich dziennikarzy, paparazzi oraz psychofanów ;D


Na dzisiejszym zdjęciu do Hasającego Dialektu widać krzyżyk, o którym wspominałem kiedyś u siebie.

środa, 22 czerwca 2011

My Niggaz...


Żyje, dycham, hasam i mam się dobrze ;] chociaż może w całym tym amoku i natłoku, który ciągle wskazówki podnosi do temperatury wrzenia, czuje niesamowity ,,lajt" :)
po ostatnim poście, a raczej po miłej konwersacji jaka się wywiązała (bez mego udziału, bo w pocie czoła dziobałem chrabąszcze) musiałem się odezwać ;]
mimo, że króciutko...

dzięki za trzymanie cokolwiek się dało za ten praktyczny egzamin- dałem z siebie co mogłem- a co dalej? okaże się na dniach... jeśli tak, to pozostanie mi ustny do ogarnięcia, jeśli nie- pojawię się szybciej na Przemyskich włościach ogarniając zaległości w zamówieniach...

3 dni całodziennej pracy, połączonej z nieustającą, nocną imprezą...
chwile niezapomniane, bardzo ciepłe i życzę sobie tylko takich :)
piękne miejsca, piękni ludzie, piękne powroty, piękne spotkania...

nie będę dziękował każdemu z osobna za miłe słowa otuchy przez ten czas, chociaż jednej osobie zapewne się należą ;]
wariacie podziękuj Madziuchni za tą kawkę poranną ;] niebawem wysmaruje ci tyłek oficjalnie w ,,Love Is The Devil" ;] poczekaj ;]

a jeśli jesteście ciekaw co, jak, kiedy, gdzie i w jaki sposób działo się przez te 3 dni, jak i na egzaminach i poza nimi, to możecie pytać mojej Mamki Chrzestnej czyli sławnej w środowisku blogowym Widźmy Cukinianej, która dzień i noc, była ze mną w kontakcie rzucając zaklęcia spluwając trzy razy za ramię- zobaczymy czy się udało ;]


dzięki Doro :*
(tak Wiedźma katuje swych studentów- strach się bać)

no i muzycznie dla mych Niggersów ;]




jak odsapnę to się odezwę, tym bardziej, że dziś wprowadza się na me dziecięce włości... Maszka :DDDDD a dzieciaki me (Cypis & Daga) wyjeżdżają za polski granice, świata łaknąć na długo długo ;] see yaa

niedziela, 19 czerwca 2011

Stop The Train...


Zastanawiam się dlaczego nigdy nie lubiłem niedzieli? Dlatego, że zazwyczaj dnia tego wszystko leży ptakiem do góry, jest rozlazłe i ciągnie się jak krówka pomiędzy zębami, oddechu nie mogąc złapać- mimo, że się powinno... Niedziela była dniem HTF'ów- walczyliśmy zawsze z tą błogością, ręce wkładając w jakieś chrabąszcze, które po sobie coś zostawiały- nawet jak miały być to puste butelki...

Taśką opasany oddałem się w całodzienny pląs... Patrząc... Trawiąc... Myśląc...
Zasiadłem na wilgotnej trawie, policzka wystawiając na łecht potęgującego wiatru... Raz po raz oko otwierając, zerkałem na przechadzających się pipuli...
Jakiś starszy, wypachniony i elegancko ubrany pan od nadmiaru alkoholu potoczył się po schodach prowadzących pod Wawelski deptak, uderzając głową o posadzkę. Zapytawszy (wśród obojętnych obywateli) czy wszystko w porządku, podniosłem go, wytrzepałem z paprochów, ogarnąłem pod swoją małą paszkę (sięgałem mu chyba do pasa) i podprowadziłem po tych nieszczęsnych schodach... Ciepło podziękował rękę chwiejnie podając, a ja powróciłem do rozmyślania na trawkę, zostawiając swoje oko na pląsających się ludzi...


Jest tyle do zrobienia, jest tyle do zobaczenia, tyle do trawienia, tyle do zdziałania... Pociąg zaczął swój tukot rozpędzając się coraz szybciej, coraz bardziej, coraz mocniej...
w ja porwany w ten amok działania zastanawiam się czy jest to dobre... dobre dla mnie jako specyficznej osobowości, która nie chce zamykać się kanonach i tym co płynące z nurtem i ochłapem...
Już ostatnio powiedziałem, że robię swoje w całym tym pozytywnym pląsie, podnosząc to, co pojawia się pod moimi nogami, niczego nie przeoczając, mając małpie oczy dookoła głowy...
Sam się o nic nie proszę, jest... są propozycje... dziękuje sercem czystym i chylę czoła wielce za pomoc, doceniając to co mam... a nie mam za wiele do zaoferowania...

Ale czy to jest moja bajka? Oczywiście, że nie... Ale wszystko ma swój czas i wszystko ma swoje miejsce... Aby zdobyć doświadczenie, trzeba na nie zapracować i pomęczyć się w miejscu, w którym nie do końca możesz pozwolić sobie na pełnej piersi emocjonalny oddech...


Impuls, działanie... Zastanawiam się czy pozostać w Krakowie...
Czy jest to miejsce dla takich ludzi jak Ja? Z jednej strony bardzo bym chciał- studiować, poznawać, uczyć się, przechodzić ciągłą ewolucję ( może w końcu z małpiego dzieciaka, stałbym się człowieczym młodzieńcem), a z drugiej strony powrócić do swej małej mieściny, zaszyć się w swoich chrabąszczach, zakopując w pewien sposób swe talenty, nie pozwalając na ich rozwój...

Już dawno nie czułem takiej... takiej... pustki...
Tak pustki...

Nie jest to wcale spowodowane jutrzejszymi egzaminami, czy całą otoczką artystycznych chrabąszczy jakie pojawiają się na wyciągnięcie dłoni...
Ma to swoje podłoże całkiem w innej przestrzeni... materii... emocji?
Dlaczego tak jest, jak pojawiają się nowe możliwości, nowe horyzonty, pewne rozdziały muszą się zamknąć, spalając za sobą możliwe mosty?


Zastanawiam się na ile moja otwartość nie jest zgubna, a na ile jest magnetycznym przyciąganiem osobowości, która po kilku minutach rozmowy potrafi otwierać się, wywlekając się emocjonalnie będąc na swej lewej stronie...
Paradoksem jest fakt, że drzemie we mnie natura dziecka, dziecka któro sobą przyciąga...
Nie jestem brany na poważnie, ciągle ślinotokiem tryskając na boki... ale... no właśnie...

Zastanawiam się na ile mój wypadek, zmienił moje życie, gdzie śmierć zaglądnęła mi przez ramie, a palec Boży pokiwał utratą możliwości chodzenia, całe życie wózek pchając...
Czy to wtedy zacząłem kochać ludzi?
Czy stało się to o wiele później w momencie poszukiwania emocjonalnej prawdy?

Powtórzę raz jeszcze:
,,Nie wszystko jest takie, jak my to widzimy..."


Ostatnie dwa, trzy posty na blogu (łącznie z dialektem) troszkę mnie zatrzymały...
A raczej kazały się zatrzymać komentarze, których prosta, spontaniczna i z przymrużeniem oka otwartość, mnie kiedyś zabije...

w końcu doczekałem się tej dedykacji muzycznej, która miała się pojawić już dawno temu...
piosenka może średnia- ale video- mniam...

Wstyd się przyznać, ale dopiero niedawno go zobaczyłem- człowiek nie posiada TV, a na YouTubie nie ma w zwyczaju oglądać Rihanny ;]

piątek, 17 czerwca 2011

Hasający Dialekt Sarkastyczny 11


Przyszła pora, na blogowego stwora.
Jak co piątek, złośliwie obsmarowuję szanowne cztery litery pewnego małpiszona.

Chłopię niby skromnie zarzeka się, że Artysta z niego żaden, jednak wszelkie znaki wskazują zupełnie co innego, ponieważ zwyczajny rzemieślnik nie mógłby pochwalić się tyloma chlubnymi i tymi mniej radosnymi "osiągnięciami".

Dopiero co zaczął bawić się farbkami (do olejnych zrobił ponowne podejście jakiś miesiąc temu), a już zdołał:
- wysmarować karmelitańską kaplicę;
- odkryć wewnętrzne piękno Coldfiszy, Virulentwajpery oraz Dumbdonkeja (ta pierwsza wyznaje miłość do innych ludzi, druga oddaje bałwochwalcze pokłony, a trzeci podobno nie jest taki głupi);
- zostać posądzonym o kradzież pomysłów;
- stworzyć na zamówienie wizerunek Chrystusa, który teraz upiększa wszelakie kościelne imprezy;
- niechcący rozpętać wielką dyskusję pt. "Czym jest plagiat?";
- zachwycić (dzisiaj) swoimi szkicami, komisję rekrutacyjną na ASP;
- ponownie odkryć dla świata, nieskazitelną urodę starszego pana;
- pozytywnie nastrajać mieszkańców Przemyśla i Krakowa oraz czytelników swojego bloga.

Fiu, fiu....
Takie talent trzeba hołubić ;D
Czy to co robił do tej pory jest SZTUKĄ?
Nie mnie oceniać, ale możecie uczynić to sami.

Ponieważ...
Panie i Panowie,
Nadejszla wiekopomna chwiła!!!
Spotkał mnie niewątpliwy zaszczyt zaprosić Was na wystawę tfurczości Kimonka ;D

Otwarcie odbędzie się 08.07.2011. o godzinie 20:00 w krakowskim ArteFakt Cafe.

Przybywajcie tłumnie, aby podziwiać jego chrabąszcze, których część już mieliście okazję zobaczyć na blogu, do części mieliście wgląd tylko w wersji szkicowej, a kilka perełek nie była absolutnie nigdzie prezentowanych.

Takiej okazji nie można sobie odpuścić ;)))
Co prawda samemu, nie będzie mi dane zobaczyć tego wszystkiego, ale nie byłbym sobą, gdybym nie wysłał na rekonesans swojego Tajnego Obserwatora ;>

Tyle plusów, teraz połajanka ;]
Kimciu, dlaczego do promocji takiego wydarzenia (wszak to Twoja pierwsza oficjalna, samodzielna wystawa), wykorzystałeś taki... mroczny obraz?
Rozumiem, że Kraków, że artystyczna bohema, że powaga, że Ą Ę, ale stać Ciebie na więcej luzu!!!

Żeby nasz Najdroższy Początkujący Artysta, zupełnie się nie nadął jak żabka i cieniusio, falsetem popiardując, nie uleciał w przestworza, proponuję dla Wszystkich Czytelników KONKURS!

Wymyślcie proszę jakieś odjazdowe opisy Kimonka (jego osoby, otoczenia, wytworów), które będzie można wykorzystać w oficjalnej notce biograficzne, towarzyszącej tej wystawie.
Im zabawniej i z jajem, tym lepiej!
Pomysły zostawiajcie w komentarzach, a dla najbardziej kreatywnych przewidziane są nagrody-niespodzianki


Po załatwieniu spraw oficjalnych, czas na serwis plotkarski ;)))

Nie wiem czy ktoś jeszcze pamięta, sprawę przemyskiego gołębia, napastującego Kimonią nogę.
Otóż ostatnio wyszły na jaw kolejne dowody, rzucające zupełnie inne światło na całą sytuację ;D
Video zostało zarejestrowane przez przemyski monitoring.

...hmmmm... ktoś wie jak wstawiać obrazki gif, żeby animowały się na stronie, bo powyższy chyba jednak nie wyświetla się prawidłowo ;/

Nasz dzieciak fika koziołki i radośnie hasa po drzewach,

Ja tymczasem czuję się jak Muppet z poniższej piosenki.

Gdy "śpiewam" prymitywne Mahna Mahna, słuchacze i chórzyści są usatysfakcjonowani.
Jednak gdy zaczynam twórczo improwizować, zderzam się z murem obojętności ;]

Więc...
MAHNA! MAHNA! ;DDD
i odrobinka prywaty.

Równo miesiąc temu, zadałem łatwą zagadkę "Co to jest?", a dzisiaj w jeziorze wyłowiłem taką przyssawę ;D


Jeżeli ktoś polubił moją pasję czyli komiks, może sobie za kompletną darmoszkę pobrać świeżutki (dziś udostępniony), pierwszy rozdział Degrengolandu.

mahna, mahna... ehhhhhh ;)))

środa, 15 czerwca 2011

Dusty... part 2


Dusty...
part 2

ołówek na kartonie + czarny akryl
50x70

czyli druga odsłona HaDeSowego tryptyku, a jednocześnie poliptyku ,,Dry & Dusty"...
pierwszy szkic został wrzucony jakiś czas temu, ale dopiero przy oględzinach teczki na egzaminy, przypomniałem sobie o tych szkicach ;] powstały jako pierwsze podczas oględzin Freak'a...
Jest to kontynuacja auto-tryptyku ,,Dry...", o czym więcej pisałem przy części pierwszej ,,Dusty..."

aby HaDeS nie czuł się już urażony, zmieniłem jego etykietę ,,HDS" na ,,hds", bo ostatnio przy Dialekcie plumkał, że błędy stylistyczne się zapodaje ;]
masz babo- masz!

ostatnio mało rysunków ;]
ale postanawiam poprawę ;]


Jutrem wielki dzień pierwszy, a raczej specyficzny ;]
z którym wiążą się dwa mini-problemy ;]

1. Jak przetransportować mój stragan na egzaminy...
2. Jak wyeksportować mój stragan z egzaminów ;P

:D ale ale, wojsko zostało postawione do pionu podzielone na dwa obozy ;]
pierwszy na odstrzał idzie Cypisior, który swoją chudą, ale jakże silną łapką pod paszkę weźmie część teczek i zawiniętych sznurem płócien, by podreptać ciałem swym pod sale, gdzie straszna komisja będzie się pastwiła nad moim losem- a raczej losem obrazów i rysunków, które będą dogłębnie trawić...
jako drudzy na odstrzał idą Maszka z Rysiem, którzy po mój stragan przydreptają, by móc na swe plecy załadować ładunki i wyruszyć na has oblewać to & owo ;]
w najgorszym wypadku wszystko zaginie w czasoprzestrzeni... ale składając teczki obok siebie, budując konstrukcje z płócien, można faktycznie stragan zbudować, pod którym można błogo zasnąć ;]


Wczoraj wlano mi niesamowicie wiele miodu w serducho ;] si si
a ciepło oczu, które łaknęły, uśmiech, który rozpływał się na boki, energia & wibracja, której nie chciało się przerywać i... zapach (!), który wędrował za mną przez całą noc błąkając się po mieście, unosił delikatnie 30cm ponad chodnikiem :)
złoto & diamenty?
tak... można :)
człowiek jest pokładem niesamowitych Skarbów, które trzeba szlifować swoją relacją...

Aneto Pipo Moja Droga :*
w nagrodę należy Ci się dedykacja muzyczna :)



oj jaki mam sentyment do tego utworu... aj

wtorek, 14 czerwca 2011

Love Is The Devil...


 

Zapasany taśką, z aparatem w jednej łapie i gruszką w drugiej, składając papiery na przyszłe studia zaplątałem się w wirze studenckich prac, które zostały ukazane na światło dzienne podczas końcoworocznego wernisażu ASP... Już któryś rok z kolei na Wydziale Grafiki miałem przyjemność podpatrywać czym zajmują się młodzi ludzie rozwijający swój warsztat, oddając się trawieniu artystycznemu... Ze szczerym i ciepłym uśmiechem stanąłem przed ,,ścianką" pierwszego rocznika, gdzie pojawiły się nazwiska osób, które miałem przyjemność poznać w zeszłym roku na egzaminach :) na czele którego stał oczywiście Kapro (pozdrawiam), którego twórczości nie muszę chyba przestawiać i omawiać, bo jest dobrze znany ze swoich działań, a stali obserwatorzy zapewne zerkają na jego włości ukradkiem- a jak nie to polecam :)
szapo ba :)



 

Pełen niepokoju i wewnętrznego trawienia, zagłębiałem się od niedawna nad twórczością Francisa Bacona, mimo że daleko mi do tego typu wewnętrznych analiz... Dopiero wczoraj- po pół rocznym oczekiwaniu na ,,ten" moment- pokusiłem się o zobaczenie filmu ,,Love Is The Devil" będący jego biograficznym obrazem, który przeleżał swoje w moim magazynku- oczywiście w wersji tylko anglojęzycznej- nie lubię tłumaczeń polskich w filmach, które mnie rozpraszają w odbiorze- czasem nawet zmieniając formę wypowiedzi na błędną...
Trawiąc jego biografie, obrazy, rozkładając na czynnik pierwszy jego wytwór, łącząc z tym co nosił pod sercem, daleko zamknięte we wnętrzu duszy- film stał się dopełnieniem, obrazem psychiki człowieka, który działał i robił tak niewyobrażalnie i wręcz niemożliwie oddziałujące na odbiorcę twory...
Zastanawiająca jest granica między miłością, psychozą i oddziaływaniem sposobu bycia i nawet samych obrazów, które wychodzą z pod ręki artysty na osobę, która jest częścią jego bytowania...
Dwie bajki... Dwie osobowości spotykają się w jednej... ale dlaczego jedna tą drugą zabija od środka? Czy to jest wina niespełnienia, własnych doświadczeń, z którymi człowiek nie potrafi sobie poradzić, czy tak wielkiego przetrawienia tej drugiej osobowości prowadząca aż do niechybionej śmierci poprzez zjadanie jej od wewnątrz?

Cała noc została zamknięta w tym temacie, a Ja dziś przy kawie nadal mam ten obraz w głowie...

Co do obrazowania...
Obraz jako nierozłączna i integralna cześć wnętrza osoby, jego przeszłości, doświadczeń...

Moja miłość do Bacona, zapewne została spowodowana moją współpracą z p.Henrykiem, którego twórczość zaczęła na mnie działać bardzo podobnie...
O pomocy jaką dostałem z Jego strony, już nawet nie tej artystycznej pod jego okiem, gdzie od 3 lat szlifuje warsztat zaczynając wtedy od zera, ale tej emocjonalnej, duchowej powiadałem już nie raz stawiając Go & Doro na pierwszym miejscu w mej zmianie artystycznego wylewania tego co siedzi w środku...
Jego sztuka bardzo przekłada się na to jakim jest człowiekiem... na początku może nie potrafiłem tego zamknąć w jednym, kiedy myśląc sobie- jak to możliwe, że robi taką sztukę?
Teraz widzę nierozerwalną nić emocjonalną w tym co robi z racji, że poznałem go z innej strony- tej którą zazwyczaj chowa... stał się przyjacielem- ukradkiem nawet powiadam, że jest moich duchowym tatą- a Ja pełen podziwu patrze mu w oczy, kiedy mnie wspiera, podnosi podczas moich upadków...

smacznego :)

 

,,Altera Pars"

 

,,Kolekcjoner"


,,Trzy Psy"

 
niestety nie znam wszystkich tytułów powyższych prac, jedynie wybiórcze, które można zobaczyć również tu... Powyższe to moje ulubione, które powstały po 2000 roku... Wcześniejsze nieco odbiegały od tego co jest teraz, ale pokazuje to w jaki niesamowity sposób doszło się do majstersztyku i perfekcji... Pokazując historię, etap, moment... bawiąc się, trawiąc syntezę i analizę...

obecny wpis chyba rozpocznie nowy cykl na blogu, obok Hasającego Dialektu Sarkastycznego, Nocnych Raportów, Making Of The, HTF'ów Na Hasie czy Cypisowych Hasów, przedstawiając w Love Is The Devil, sylwetki poszczególnych osobowości artystycznych, które odbieram bardzo emocjonalnie w ich twórczości...

nie mogłem zacząć kim innym, jak właśnie mym duchowym mentorem ;]

si...

Love Is The Devil...

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Watching The Stars...


Świadomość tego co robię przeszła niesamowitą ewolucję...
Fakt tego co się dzieje, realne patrzenie na emocje, stany, ludzi, plany...
Mimo,że ciągle jestem Piotrusiem Panem, to już nie ekscytuje się aż tak pląsającym krokiem jak mały szkrab z tego co się dzieje- a rok temu miało to jeszcze miejsce :) radość wielka jest- fakt- i można czytać o tym z mych gestów, twarzy, mimiki, energetycznych wibracji, które się wyczuwa- wiem, że się wyczuwa- na każdym kroku jest mi to uświadamiane, więc chyba coś w tym jest, a ja mimo wszystko ufam i wierze- mimo, że piecze moje dwa bóstwa nade mną sprawują mentalnie, by mi się w dupce nie poprzewracało i by w mojej nikt nie poprzewracał, a tym bardziej na nią strącał...
Podejście z pokorą (jaka by nie była- nawet ta fałszywa, bo podobno taką posiadam) do tego co się teraz dzieje- egzaminy, wystawa, plany, współpraca z wieloma ludźmi w różny sposób artystyczny, realizacja wakacyjnych prac różnorakich, sprawia, że fakt jak to się skończy jest nie ważny... liczy się doświadczenie, próba, zabawa, zmierzenie się z możliwościami, sobą samym i tym co człowiek całe życie poszukuje w samo dokształcaniu swojego ego...
Fach w ręku, warsztat, który człowiek zaczyna opanowywać z większą świadomością, doświadczenia, po których mam coś wynieść...


Siedząc wczoraj nad pobliską rzeczką u boku Cypisówki (Dagi), słuchałem nietoperzowych pisków... Niektóre dźwięki słyszalne są dla każdego- ja się zastanawiam jak to możliwe, że Ja ciągle słyszę ich pisk, który drażni najdalsze zakamarki mojej mózgownicy... Specyfikę słuchu mam po Ojcu (jak i artystyczną łapę, oburęczność i krzywe palce u dłoni), mimo,że jestem slepy i ze smakami mogę mieć problem ;] uszny, dotykowy i zapachowy ,,smakosz", napajający się każdym doznaniem, łaknąc dogłębnie tego co niedostępne jest na pierwszy rzut oka...
mógłby mi ktoś wytłumaczyć na czym to polega z tymi dźwiękami, nie tylko tymi zwierzęcymi, bo są takie syntetyczne, sztuczne, które również w amok mnie sprowadzają...
może dlatego jeśli chodzi o techno-pląs dostaje amoku słuchowego?
tak samo jak brak zjadania i kąsania przez komary i kleszcze?

Wraz z nietoperzami ryby szalały, jak po napojeniu się naszych trunków ( do wody nic nie skapywało) skacząc, podskakując mało nie wylądowały na platformie, na której siedzieliśmy naszymi zgrabnymi pupciami (oki, oki- nie posiadam) ;]

zapatrzyłem się w blask księżyca, odpływając w swoich marzeniach...
mam nadzieje, że się kiedyś spełnią...


muzycznie ;]
Kelis'owych pląsów ciąg dalszy ;]
pasuje mi do fotek...



pląs znów piknie ukazuje mój emocjonalno- duchowy stan ,,odpływający" ;]

,,Sitting on top of the world,
Watching the stars...
Go by...
I got my head in a dream,
Got my head in a cloud,
I can fly, I can fly, I can fly..."

nie znaczy to że przeszedłem reformę muzyczną, choć pewnie by się przydała, patrząc na mój pustostan mózgoczaszki, wiec spokojnie mogę się z nią utożsamiać ;]

;] na fotografiach oczywiście mój Cypisior
2 zdjęcia z owych oględzin, ino w wersji pink pojawiły się o tu ;]

sobota, 11 czerwca 2011

D-D-Don't StopThe Beat!



Słońce połechtało policzka dwa razy zza okna, bym oko mógł odkleić wskakując prosto na równe nogi ze słowem ,,D-D-Don't stop The Beat"!
Śniadanie inaczej smakowało niż zawsze, a białkowa piana do omletów miała inną konsystencję... kawa sama na stół przydreptała, pomidory z białym serem u boku koperku, rzodkiewki, bazylii i kalarepy krojąc ;] a łoże samo się pościeliło, obrazy na kupkę pod ścianą składając nieład ogarniając ;) bose stopy same tańczyły pod stołem, kiwając się z prawa na lewo, a papieros kręcąc się w około szukał ognika do rozpalenia się w amoku...
Muzyka wraz ze ścianą wibrowała, okno na zewnątrz otwierając, zaglądając na stojących pod balkonem pipuli na autobus czekających...

Pozytywny pląs końca nie ma, a dopiero zaczął swój tryb!




dzisiejszy humor chyba nie trzeba komentować- ino posłuchać ;]



piątek, 10 czerwca 2011

Hasający Dialekt Sarkastyczny 10


Doczekaliśmy się małego jubileuszu.
To już dziesiąty raz goszczę na łamach tego zacnego bloga.
Pomyśleć, że mój pierwszy raz tutaj, był primaaprilisowym żartem, na który o dziwo kilkoro z Was dało się nabrać, choć szyty był dratwą, nie nićmi.

Liczyłem, że z tej rocznicowej okazji, będę już mógł oficjalnie Was zaprosić, w imieniu Kimonka, na krakowską wystawę jego bohomazów.
Niestety, wernisaż został przesunięty, na bliżej niesprecyzowany termin, a sam machający pędzlem pilnie przygotowuje się do egzaminów wstępnych na ASP.
O ile szanowna komisja, nie zada mu dla ułatwienia, pytań z życia wziętych, to pewnie się dostanie ;)
Bo teczkę ma tak wypasioną, że chyba lepszego kandydata nie mają ;D

W akcie desperacji, co by móc cokolwiek tutaj zamieścić i napisać, a nie zapominajmy, że cykl ten ma robić za serwis plotkarski o wschodzącej gwieździe malarstwa, zhakowałem jego komputer (bardziej liczydło), dzięki czemu mam parę kompromitujących zdjęć Samego Onego, których oczywiście nie zawaham się opublikować ;D

Zanim to jednak nastąpi, pozwolę sobie wyjaśnić pewne małe, literowe nieporozumienie, dotyczące mojego pseudo, bo nawet Kimon ma z tym problemy.

Zatem prawidłowy zapis pseudonimu jest czyniony małymi literkami, o takimi – hds.
Natomiast wielkimi bukwami – HDS zapisuje się skrót od tego cyklu felietonicznego.
Tyle wyjaśnień ;)

Przejdźmy do konkretów, a właściwie kompromitującej foty lol
Wiecie Wszyscy, bo Kimi nie raz o tym wspominał, że jak na prawdziwą małpę przystało, żywi się tylko roślinami, a zwierzęta pozostawia hasające na wolności.
Zatem zastanówmy się, czym nafaszerowana jest ta „wegetariańska” sałatka z FuckDonalda, którą ze smakiem pałaszuje RastaKimi ;>

Dzisiejsza dedykacja muzyczna, typowo dziecięca ;D

Dobranoc grzeczne dzieciątka ;-*

wtorek, 7 czerwca 2011

Basia... Prawdziwe oblicze kobiety...


Wczorajszy wieczór będzie należał chyba do najprzyjemniejszych jeśli chodzi o ostatnie trawienie emocji, przeszłości i tego co akuratnie dzieje się w mojej autonomii...

O Basi cząstkowo pisywałem podczas jej portretu ,,Jawnogrzesznica" i szybkim ,,Judge", gdzie odnowiliśmy po kilku latach naszą znajomość, która poprzez intensywny okres- jak i jej, tak i mój- troszkę zmieniła swoje tory...

jej pojawienie się w drzwiach pracowni kilka miesięcy temu, było jedną z piękniejszych niespodzianek jakie miały miejsce :)


Basia jest dla mnie przykładem silnej kobiety, która nie wstydzi się swoich doświadczeń- wręcz odwrotnie- doświadczenia, ból, dotknięcie dna i ciągłe zmagania losu- który nie zawsze był wesołe- sprawiają, że dzieli się niesamowitym pokładem szczerego i prostego serca...
Dając nadzieje i wiarę, że można! Można, mimo wszystko!

Przeszła wiele... A ludzie spotykający ją na ulicy, poznający i narzekający na swój los, nawet nie zdają sobie sprawę co ta kobieta zaznała...

Nie ma w niej za grosz kłamstwa, obłudy, dystansu i osądu...
Jej serce na ramieniu i bezkompromisowa szczerość, sprawiają, że jej oblicze wręcz świeci i emanuje dobrem...


Nasze pierwsze spotkanie miało miejsce kilka lat temu, a dokładnie kiedy pojawiłem się w karmelitańskim klasztorze... Jej pozytyw energetyczny i nie schodzący uśmiech sprawił, że od razu znaleźliśmy wspólny język- gdzie to ona pierwsza zwróciła na mnie swoją uwagę, kiedy błąkałem się zakamarkach klauzurowego korytarza...
Dziewczynka... pomyślałem sobie...
a kiedy zaczęliśmy wspólny pląs, spędzanie czasu, chwil- niespodzianką i to totalną, był fakt, że Basia jest o 10 lat ode mnie starsza ;] i jest matką wspaniałych chłopaków :)


Basia jako pierwsza wywlokła mnie emocjonalnie na zewnątrz- nie patrząc na mój ślinotok, pozytywne hasanie, błogie spędzanie czasu i chwil, ale patrząc dalej- głębiej...
Stała się moją starszą, duchową siostrą...
z która granice czasowe nie miały miejsca...
Wiązano nas jako parę, w oczach ludzi odbierane było to różnie- ale zawsze było to nieistotne...
Ludzie zawsze gadali i będą gadać...

,,Bo nie wszystko jest takie, jak to widzimy..."


nasze drogi w pewnym momencie się rozeszły- kontakt ucichł... mijaliśmy się...
Basia zaczęła nowe życie, które powolutku zaczęła sobie układać... a ja ukradkiem słuchałem od wspólnych znajomych co u niej się dzieje, i na odwrót...

Ponowne spotkanie, po dłuższym okresie czasu niczego nie zmienił, wręcz odwrotnie- umocnił mnie w przekonaniu, że przyjaźnie są nieśmiertelne- mimo wszystko, a tym bardziej przemijalnego czasu...
Rozmowa wyglądała tak, jakbyśmy widzieli się zaledwie dzień wcześniej, a nie po kilku miesiącach :)


Obecnie zaczęliśmy z Basią współprace artystyczną, która z własnej inicjatywy wyszła do pozowania przy obrazach :) a tematy, które sama rzuciła, były miodem na serce, bo obydwoje jesteśmy podobnej mentalności i rozumiemy się bez słowa- więc wie co Ja chce przekazać, a Ja wiem co Ona chce ujawnić...
obecnie powstała małą seria szkiców, które niebawem zaczną ukazywać swoje oblicze...
ale nie jest jeszcze to ich czas ;]

Wczorajsza posiadówka na Jej strychu- który ma nieziemski klimat- przyniosła wspomnienia z początków naszej znajomości...


Kiedy to Basia wprowadziła mnie w niesamowite środowisko ludzi pochodzących z różnych wyznań, poglądów, nizin społecznych i mentalności...
Adwentyści, czarodzieje, katolicy, chrześcijanie...
osoby zdrowe, chore, niepełnosprawne...
Nie ważne w co kto wierzył, nie ważne kto co robił...
spotykaliśmy się co tydzień uzbrojeni z tym co każdy ze sobą przyniósł by móc postawić na stole, z instrumentami, pozytywną energią, ciepłem...
Noce końca nie miały, gdzie muzyka, śpiew, wspólne spędzanie czasu i dzielenie się słowem rozbrzmiewała na boki...
zima nie była zimą... zima była niesamowicie pogodna :)

gitary, bębny, grzechotki, tamburyny, flet, przeszkadzajki...

Byliśmy niesamowitą grupą wsparcia, która zawsze gdzieś tam na boku na straży stała :)


Wtedy też przełamałem granice wieku ( bo jak zawsze jestem młokosem w towarzystwie), relacji i barier z drugim człowiekiem...
wtedy jeszcze bardziej zacząłem kochać człowieka, trawić go, poznawać, za to kim jest, za to co posiada pod sercem, nie naklejając etykiety :)




do tej pory mamy ze sobą kontakt spotykając się od czasu do czasu, może nie w całym gronie, bo rotacja osób nowo poznanych była ruchoma :)

;) niech mi tylko ktoś powie, że trzeba zostać ptakiem ponurakiem na starość...
doświadczenia, wiek, życie- i to nie te usłane różami...
gdybym nie widział, nie dotknął, nie zaznał- bym nie mówił ;)
wszystko zaczyna się we własnym wnętrzu... później dopiero można zmieniać świat na lepszy ;]

był to błogosławiony czas...
do którego zawsze będę wracał z łezką w oku i niesamowitym ciepłem :)

Basia Sista, Ela, Rafał, Edzio, Helenka, Mariusz, Diana, Agnieszka, Basia, Kazik, Gosia, Kuba, Maniu- Czarodziej w brodzie, który już gdzieś tam hasa w zaświatach z bębnem w dłoni...

to tak z dedykacją na jutrzejsze urodziny Basi :*

ale ale- dzisiaj ktoś inny świętuje ;]

Jamaico from Wieliczka ;P
czyli mój zaginiony za młodu brat ;]
Happy Birthday ;)


hasaj Błogo mój drogi :)
mam nadzieje, że powrotem do KRK znajdziesz chwile, w całym amoku ( mej) pracy ;P
świętuj troszkę ;]


koszulkę ciągle mam w podarunku :D
i nosze godnie ;]