piątek, 27 stycznia 2012

Ethnic Orchard


 Obracając się w klimacie Etno, niedawno przy cynamonach, wróciłem do małych wspomnień do Starego Sadu i przyjacielskich warsztatów, które były zwieńczeniem wspaniale spędzonego lata.

Zatem nie mogę ominąć faktu, obdarowania gadżetami przez Doro na mych studyjnych, wielkomiejskich włościach, które pomogły powrócić do tych chwil- a sam fakt posiadanie tych piękności w okół siebie, sprawiają, że czuje się blisko tych wszystkich wariatów, którzy (oprócz Anety, którą mam obok) rozeszli się po świecie, wkładając ręce w materie, które pozostawią po sobie ślad :)


Tego ,,Małego Uciekiniera" wszyscy wielbiciele Sadu dobrze znają ;) już zatem wiadomo, gdzie zwiał- teraz jest skazany na moje wędrówki, ponieważ po zgubieniu małpy, stał się moim nowym, zwierzęcym sprzymierzeńcem.



Seria OctoPussy to mój faworyt, jeśli chodzi o Wiedźmowe rękodzieło- mam nadzieje, że niebawem całą ceramikę, będzie można zobaczyć na forum publicznym- ale nie tym wirtualnym.
Kopnął mnie zaszczyt wglądu w proces powstawania prac, zobaczenie glinianych rzeźb przed pokryciem szkliwem, oraz tych, których nie ma w eterze- co sprawia mi wiele radości, czerpiąc inspirację i dostając małego ,,pałera" do swojej roboty. 


 Podobno po wyjeździe z Sadu, z gestem rzuciłem tą apaszką pod stół, która przeszła kurzem i kawałkami gliny- choć szczerze powiem, że nie pamiętam takiej sytuacji ;P
a dopiero w ciapongu się zorientowałem, że ten prezent od Doro został na miejscu- będącym znakiem, że jeszcze kiedyś tam powrócę- bo nie zna się dnia ani godziny, kiedy K.I.M. zawita pod Twoimi drzwiami- choć prędzej zgubi się w miejskim terenie i będzie błądził idąc nie w tą stronę co trzeba- zatem nic nowego (łoł) ;>


 Obecnie apaszka, służy jako opakowanie do... indeksu ;)
zabawna sytuacja podczas zaliczeń, gdy przy profesurze zaczynam rozkładać go jak starą księgę czy zwoje, odwijając z materiału- zrobiłem to nie tylko dlatego, że lubię czuć energię przyjaciół i mieć ich przedmioty obok, nosić je i dotykać (fetysz) ale też dlatego, że plecak i torba od wewnątrz są brudne od ołówków i węgla- a nie lubię ,,pokrowców" ;)



 choć apaszka nieziemsko wygląda, gdy jest podświetlona-
kiedyś zrobię z niej etniczny abażur :)



 ,,Gdy rozum śpi, budzą się demony (upiory)..."








...czyli gdy kota (Doro) nie ma (śpi błogo), myszy (uczestnicy warsztatów) harcują ;)

Tym akcentem powracam znów na swoje zaściankowe włości (machając z ciapongu mijając Stary Sad po drodze), by złapać weekendowy, świeży i mroźny oddech na hasie, napić się lampki wina w doborowym towarzystwie, skorzystać z dobrodziejstw masażu (oj jak tego potrzebują moje rosnące mięśnie, spięte dodatkowo robotą) i przygotować się emocjonalnie na 2 tygodniową ucieczkę z tego świata- jednak przed tym czeka mnie jeszcze poniedziałkiem i wtorkiem ostatnie starcie na uczelni ;>

wracam do domu :)

czwartek, 26 stycznia 2012

Dopraw Sobie Życie ;)

Error! Error!

Tym razem post ostro ,,przyprawiony"



,,..When You're Feelin' Sad And Low
We Will Take You Where You Gotta Go
Smiling Dancing Everything Is Free
All You Need Is Positivity..."


Dzisiaj zabieram Was na inną galaktykę, a konkretnie na Instalację WU, gdzie mój mistrz Jedi o tej samej nazwie w swoim Malinowym Sputniku, przemierza ,,mleczne" przestworza, chwilami mieniącą się kolorem tęczy, w poszukiwaniu swojej gwiazdy- i życzę mu z całego sera, by nie skończyło się to na gwiezdnym pyle ;)  

Z racji obchodów 18tych urodzin Wu (któremu min. zawdzięczam determinację pracy nad swoim ,,ciaukiem", któro nadal się zmienia) chciałbym oddać troszkę tego lewitującego miodu w serducho, którego mam ponad stan- bo może czasem to skrywa- ale potrzebuje tego jak nic innego na świecie :)

Ukradkiem pojawił się ponad rok temu na moim pasyjnym poletku i od tamtej pory zostawia tu swój ślad z pewnym dystansem, którego nie pozwala przekroczyć byle komu, będąc nieodłączną częścią KWA (Kółka Wzajemnej Adoracji) mojego plemienia ;)

Do tej pory się zastanawiam, jak tutaj trafił...
z odległej galaktyki, zostawił swój pierwszy, oficjalny ślad i po dłuższym badaniu terenu otworzył i swoją orbitę dla reszty załogi w jednym z komentarzy na ,,Passionie", by mogła doznać troszkę innej instalacji ;>

Zatem dzisiejszą datę uważam za jak najbardziej wskazaną do małego uchylenia rąbka tajemnicy ;)


,,Wstyd..."
kolejne preludium rysunkowe (celowo rozmazane) przed zapowiadanym obrazem- który był pierwszym chrabąszczem , który zapragną mieć Pan Freak 9 miesięcy temu ;)

Z racji tego świętowania, przyszedł też czas na odkrycie kolejnych kart szkicowych (tak głęboko skrywanych i niedostępnych nikomu, bo mam wypieki na swym policzku) od dawna zapowiadanego ,,orgistycznego" projektu hds'a- który niebawem ujrzy światło dzienne- Pan Wu nawet niedawno domagał się wyjaśnień w tej sprawie ;)








Prędkie chrabąszcze powstawały min. podczas porannego robienia kawy, czy podczas (uwaga) rozmów telefonicznych ;) ha ha ha fetysz rozhasanych dłoni, które ciągle muszą coś robić- nad którym ciągle walczę- na razie rezultatów brak ;)

Na zakończenie obowiązkowa, urodzinowa dedykacja muzyczna, będąca wynikiem teledysku otwierającego posta  :*


oryginał do porównania ;>


:* Jeszcze raz wszystkiego dobrego Wu :*
lewitujemy z całym Małpim Gayem :DDDDDDD
bu ha ha



P.S. 
Muszę to powiedzieć- no muszę- nie byłbym sobą & wykorzystam sytuację ;)
Co do Spice Girls...
Będąc dzieciakiem nigdy nie zwracałem na to uwagi- ale teraz muszę to stwierdzić-
Mel B ma zajefajny biust- odkopując całą esencję po 15 latach ;)
gdyby teraz dziewczęta były na topie, Melanie zapewne konkurowałaby z mą Kimuszką ;P
wystarczył tylko impuls kolegi w pociągu, bo sobie o tym przypomnieć ;)


Dziękuje za uwagę-
zatem pozdrawiam czule i ściskam w pasiku ;*

środa, 25 stycznia 2012

Sweet Bribery


 Sweet Bribery- 
czyli kiedy sztuka kulinarna spotyka się z doczesnością smakowego kubka



 Moim paradoksem funkcjonalnym jest fakt, że nie mam umiaru do słodyczy pod każdą postacią (stąd moja miodowa lewitacja jako kulka miodu?)- wchłaniając chwilami niewyobrażalne ilości za jednym razem- co to duża tabliczka czekolady w ciągu kilku minut? Lody z 10cioma gałkami, brytfanka jabłecznika czy sernika? Tutaj w radosnym pląsie unoszę w górę dłonie, że nie wpływa to na moją wagę ha ha a ja nie mam nic na swoją obronę, że potrafię zmieść większość słodyczy ze stołu będąc w gościach ;) a moment ,,zamulenia" wcale nie jest dyskomfortowy ;)

W okresie zmożonej częstotliwości emocjonalnej, oczywiście ten stan nałogowo się powiększa- z racji pluchy za oknem i półmetka sesji (niebawem oddech), pokusiłem się o połechtanie mojego podniebienia w najpiękniejszy sposób ;)

NALEŚNIKI Z SEREM NA SŁODKO (%)
K.I.M.'onie dodatki


 Kiedyś mój wyczyn kulinarny pojawił się na blogu, gdy ,,podniosło mi ciśnienie" (rzekłbym , że podkurwiło- ale nie wypada tak brzydko pisać na forum- fuj fuj) kilka osób w tym samym czasie- jeszcze były to wale(n)tynki, więc miody na serce jak nic... 

Pisałem wtedy, że za naleśniki potrafię zrobić wszystko i należą do najlepszych form przekupstwa mej osoby- bo to szczera prawda.
Zatem odkrywam mój ,,mroczny sekret" i wkładam broń w dłonie swoim przeciwnikom/sprzymierzeńcom, by wiedzieli jak mnie osłabić, owijając w okół paliczka swego ;) 
w tej materii rozkładam się sam na łopatki...

Czasem się śmieje, że niektórzy w bliskich relacjach czekają na pierścionek... 
na słowo kocham... 
na wiele czułości, by przełamać bariery...
mi wystarczą np. takie Naleśniki i po sprawie ;P
jestem kupiony wpadając jak śliwka w kompot
ha ha ha

Najczęściej łechtam swoje podniebienie a la Gundel
(tyle, że przerobione na swój sposób- z górą wielorakich bakali min. migdały, orzechy, żurawina(!!!), rodzynki, zboża i obowiązkowo cynamon- duuuuużo cynamonu- w końcu jestem ancynamonem ;) )

Gdy powracam do domu, sztandarem jest, że pierwsze na co mam ochotę, to usiać w swojej pracowni i ze smakiem zjeść naleśnika- i zazwyczaj tak się właśnie dzieje- wtedy z zapchanymi ustami rozpływam się razem z czekoladą %)

jak dobrze, że wracając z nocnego pociągu mam po drodze 24godzinny sklep 
;P


istna orgia i szatańska rozpusta!

zatem wracam z powrotem do lodówki, po kolejną porcję-
piękna przerwa podczas ogarniania nocą chrabąszczy ;)
SMACZNEGO!

wtorek, 24 stycznia 2012

Ethnic Poison...


,,...Weź się w garść i przestań żyć w jakiejś iluzji- trzeba żyć tu i teraz,
nie żyjesz wczoraj ani jutro\tylko dziś...
nigdy nie przeżyjesz życia goniąc za przyszłością i rozpamiętując to co było,
zakotwicz się w swoim życiu-
bądź w nim
ŻYJ!

Jeżeli wstajesz rano i czujesz się jak robot, to bądź robotem- jutro możesz być małpą, a pojutrze wielorybem- po prostu bądź dzisiaj..."



Słowa mojej emocjonalnej opiekunki, brzęczały mi cały wieczór, dlatego otwierają dzisiejszego posta- czasem jest miło, gdy ktoś weźmie Cie w obroty, mocno po telepie i gratisowo wyleje kubeł zimnej wody na łeb, by brać w końcu to co swoje ,,za nabiał".
Arthi :* 
jesteś wspaniałą przyjaciółką!

Wczoraj etniczne gadżety, wcześniej zapowiedź kolejnego projektu, a dziś właśnie wracam do tego, co zostało mi zakorzenione i wpojone już dawno temu za dzieciaka- chyba o to chodziło min. Anecie nazywając mnie Plemienną Paplą.

Obiecałem mały powrót malarskich chrabąszczy, które rozpoczęły moja przygodę z kolorem i farbami- nie mając zielonego pojęcia co z czym się je.
Jeszcze niedawno bym się powstydził tych wariatów- dziś widzę w nich długą drogę, jaką przeszedłem przez tak krótki okres.


,,What's The World..."

akryl na płótnie
60x80

2008

O tym, że w mojej krwi płynie mieszanka wybuchowa różnych ras i regionów, wiadomo już od dawna i czasem zdarza mi się coś na ten temat przebąknąć między wierszami.

Ile i jakie nacje?
Patrząc na kilka pokoleń ,,swego rodu", doliczyłem się jak na razie 5, a jest to dopiero pion i jedna gałązka- więc zapewne ma ,,koczownicza" familia ma o wiele więcej w zanadrzu.
Pozostawiając jednak czytelnictwo w niewiedzy (jak i rasistów)- nacje zachowam na razie dla siebie- choć jak powiadałem- czytając i obserwując uważnie mój ślinotok twórczy, linki i dedykacje muzyczne, można dojść po nitce do kłębka do wszystkiego co mnie dotyczy- nawet do mego rozmiaru... buta ;P



,,Mama Africa..."
olej na płótnie
50x70

2008

Wychowując się w specyficznym miejscu, nie trudno pominąć faktu muzyki, która zawsze budowała dom- gdy jeszcze jako tako funkcjonował jako coś więcej jak tylko mieszkanie.
Może właśnie ona tak pozytywnie nakręcała całą machinę napędową, przyciągając innych ludzi- sąsiadów, ponieważ nasze drzwi ,,nigdy" nie były zamykane na klucz (!), a często w ogóle się nie domykały :) bardzo mile wspominam ten czas- gdy ludzie przychodzili do nas ,,odpocząć", schronić się na chwilkę, zapomnieć i po prostu być :) może jeszcze otoczka która panowała- przedziwne gadżety, niekończące się ilości płyt winylowych i książek, które chwilami robiły za półki, no i oczywiscie wymalowane przez mojego Ojca ściany w różne motywy (roślinno, zwierzęco, naturalne), przechodząc z jednego pomieszczenia w drugie, wtapiało się w inny klimat...
stąd ten pozytywny pląs z ADHD, który wyssałem ;)

Niestety później wszystko zostało zaniedbane, gdy rodzina się rozpadła i po raz kolejny trzeba było zmienić miejsce zamieszkania...


,,Jammin..."

akryl na płótnie
50x60
2009
Motyw Afryki przewijał się chyba przez cały okres mojego dorastania- pamiętam, że nawet swego czasu byłem zagorzałym rastafarianinem- i pierwiastki tego pozostały mi do dziś, mimo, że cała świadomość postrzegania świata i samego siebie bardzo się zmieniła ;)
Wystarczyło prędko dojrzeć-  dojrzeć może to złe słowo- w mym przypadku było to przeskoczenie pewnych etapów mimowolnie, z racji losu i sytuacji- co odbija mi się czkawka do dziś- Syndrom Piotrusia Pana, który z dziecka przeskoczył nagle w dorosłe życie, nie przechodząc spokojnego okresu młodzieńczego ;) 
ale wszystko jest do dopracowania- czasu, czasu i czasu...

 ,,Lost..."
akryl na płótnie
50x30

2009

 Afryka była moim tematem przewodnim przy studiach projektowych przez całe 3 lata- będąc męką dla moich profesorów, którzy mieli tego aż do porzygu z mej strony ;) 
Powstawały ciągle szkice wstępne do projektów, makieta parku afrykańskiego, projekt świątyni afrykańskiej, oraz pierwszy lampion z tykwy
Przy obronie pracy licencjackiej z Architektury Wnętrz, w pracy pisemnej ,,Pożegnanie Z Afryką", na zasadzie emocjonalnego pamiętnika (tak jak pisze tutaj), ukazałem swoją krótką historię przeobrażenia mentalnego w projekcie, porównując ją do podróży pustelnika przemierzającego Afrykę w poszukiwaniu Oazy, aż trafia do źródła, celu- czyli ostatniego stadium projektu.
Pisałem o projekcie, przewijając historię zdrady, gwałtu, AIDS, biedy, szczęściu, tańcach i rytuałach.
Był to bardzo osobisty felieton- wiem, że tak samo zadziałał na komisję- i o to chodziło ;)
Dyplom był połączeniem kultury Afrykańskiej ze Słowiańską, będącym zwieńczeniem 3 lat pracy na uczelni- oczywiscie wspomnę że moje początki tam były dość kulawe ha ha ha


 ,,Nobody's..."

akryl na płótnie
50x60

2009



 


,,autoportret..."
ołówek na kartonie
A3

2007

 Teraz po kilku latach powracam do tego motywu, z zupełnie inną świadomością i samym warsztatem... powracam do ilustracji, powracam do komiksu, powracam do korzeni...

szukam ciągle swojego osobistego sposobu przekazu tego, co gdzieś w środku głośno krzyczy, chcąc się w końcu z piersi wyrwać- potrzebuje znów impulsu...
motorka...
inspiracji?

Czarny Marian staje się Czarną Panterą...



,,Jamaican"...


...tak jestem nazywany przez ,,paparazziego" Pitera- autora ukradkowego zdjęcia
(o zgrozo, jakie on ma kompromitujące mnie zdjęcia w swym dorobku ;) )

zatęskniłem dziś za tym wariatem, któremu niebawem poświecę osobny wpis :*

niedziela, 22 stycznia 2012

Break Ya Neck...


 Skoro obracam się ostatnio wokół etnicznego tematu, czas kontynuować rozgrzane poletko
(pomijam fakt, że zostałem ochrzczony Paplą Plemienną wianuszka wiedźm i czarownic).

Przy ostatnich oględzinach w warsztacie, spotkała mnie (kolejna) niemiła sytuacja, mimo całego miodowego uroku dnia- o czym nie wspomniałem. O tym, że zgubiłem swoja małpę, która była nieodłącznym elementem mojego pląsu, powiadałem już nie raz i nie ma bata bym to przełknął i przebolał...
W ramach tego, powróciłem do swojego starego naszyjnika, wykonanego przez Wiedźmę z Sadu, który dostałem podczas jednego ze spotkań przy zupce u Pani Lusi w uczelnianym bufecie (u boku Cypisiora)...

Jest piękny!
Z obiektywnych reakcji wiem, że podoba się bardziej, niż ukochana, kościana małpka.

Pech chciał, że podczas czyszczenia matrycy, stało się to samo co w pierwszym wykonaniu z małpą (która na wakacjach pękła, po upadku na podłogę)- tym razem naszyjnik się rozwiązał z mej szyi i padł plackiem o kaflową posadzkę...
trah...

no i efekty widoczne są na zdjęciach ;/
SIC!



 Jednak naszyjnik tak pękł, że można go jeszcze odratować- na szczęście w nieszczęściu nie puściły wiązania cieniutkiego sznureczka (o który Doro się bała od samego początku jego powstania)- zatem czas zaopatrzyć się w kropelkę...

ale jak na razie wylądował na półce...

Dwa naszyjniki, tak przeze mnie ubóstwiane, szlag trafił, więc musiałem przeprosić się z inną materią, która ani razu nie była przeze mnie noszona, a która przeleżała w szkatułce swoje- bo pół roku ;)


 Z racji, że podczas warsztatów w Starym Sadzie (gdzie czułem się chwilami jak jeden z gospodarzy, otaczając opieką i felietonem innych buhaha), podczas obdarowywania zaproszonych gości, zostałem... pominięty przez swoją swobodę, oczywiste ,,bycie" tam, przyjaźń między nami- o czym sama Cukiniowa Gospodyni, przypomniała sobie po czasie (co oczywiscie rozlało wiele pozytywnego i wewnętrznego ciepła) ;) 

(tak na marginesie, jako jedyny z uczestników prowadzących poletko, nie pisałem o smaczkach tych warsztatów- z racji odwyku bloggerowego... ale jeszcze nie raz się pojawi jakieś miłe wspomnienie w tej materii- szczególnie związanymi z pewną sytuacją, która być może zostanie ukazana w chrabąszczu)

Anu więc sam musiałem zadbać o siebie mając dostęp do wielu, profesjonalnych materiałów, by nie wyjechać z pustymi rękoma- więc postawiłem na etniczne gadżety szyjne ;)

Z racji, że pewien zakapior dostał wspaniały, cynamonowy wisior z labradorytem, zrobiłem sobie podobny egzemplarz własnymi przeszczepami- zmieniając kilka dodatków, z myślą by kiedyś wspólnie wyjść w nich na pląs.

A piękne szyje... to piękne szyje 
;)


Zatem obecnie owy wisior stał się nowym atrybutem- choć obiektywnie stwierdzam, że dwa wcześniejsze naszyjniki nosiło się o niebo lepiej- może to kwestia przyzwyczajenia? a może dlatego, że były wykonane przez kogoś innego, czerpiąc z nich wiele sentymentu i energii duchowej jednocześnie?


  Drugi, wykonany naszyjnik siłą rzeczy został zachomikowany przez moją siostrzenicę, bo stwierdziła, że chce wyglądać jak ,,Onkel Aruś" i z dumą wyjechała z cynamonem ;)



Kręcąc się nadal w etnicznych charakterze, zapraszam niebawem na mały powrót do przeszłości- gdzie pierwotny klimat (pierwsze chrabąszcze) afrykańskich chatek, przypomni o mej mieszance rasowej...

P.S.
na pierwszym zdjęciu naszyjnik został położony na orientalną chustę, którą dostałem w ostatniej chwili wyjazdowej z warsztatów od Doro- która przeszła kurzem i gliną przez moje nierozgarnięcie ;)
ale o tym przy innym wpisie wraz z suprise'ami ze Starego Sadu, które przeleżały dwa tygodnie na ,,ukochanej" Poczcie Polskiej...

If You Had Maori Heart...


 Już dawno nie zdarzyło mi się zasnąć popołudniu, a tym bardziej przy czyimś boku- Jego obecności. 

Gradowy Dreamcatcher (drugą robótkę można zobaczyć u mistrza Jedi) w końcu zaczął działać i przynosi nieziemskie efekty. Powracają do mnie sny, które mogę porównać do tych, które miewałem jeszcze ponad rok temu- gdzie w swej realności (jeśli chodzi o obraz) i irracjonalności jednocześnie (wydarzenia), pozwalają, wręcz nalegają by zatrzymać się nad nimi na troszkę dłużej...

Ranki są teraz tak piękne- drzemanie- gdy sen miesza się z rzeczywistością- świadomość tego co dzieje się dookoła, że sen to sen- kontrola nad nim i to pragnienie nie wstawania z łóżka...

Ostatnio uciekam bardziej w marzenia, plany i niedaleką przyszłość, niż stanąć w końcu twardo na ziemi, skupiając się na tym co jest tu i teraz, mimo ciągłej pracy- czując gdzieś podskórnie w sercu, że coś mi ulatuje- pragnąć czegoś więcej i dalej.






Magiczny i szamański (chwilaminiezrozumiały) czas...
w którym poszukuje kolejnych inspiracji- mimo nadchodzącego tygodnia pełnego pracy, zakończając uczelniany semestr- po którym odetnę się totalnie na jakiś dłuższy czas od rzeczywistości, znikając jak kamień w wodę... 

...powracając z kolejnymi, naładowanymi akumulatorami i... chrabąszczami ;>
ale jeszcze kilka dni...


 Wraz z Cypisem przygotowaliśmy materiał pomocniczy (przy którym mieliśmy sporo zabawy) do kolejnego projektu rysunkowo- malarskiego (czyli nie jednego chrabąszcza- a całej serii), tym razem łącząc nasze etniczne i orientalne korzenie, z magią, pogańskimi wierzeniami oraz głównie z podróżą do Nowej Zelandii, a konkretnie napotkania po drodze kultury Maorysów-  szczególnie ich sztuki ludowej oraz charakterystycznego sposobu zdobienia twarzy skaryfikacyjnym wzorem, który głównie dał początek naszym europejskim tribalom w tatuażu.

Zapowiada się ciekawa praca, którą zacznę realizować powrotem zza światów.

Paradoksem jest fakt, że swoje pierwsze, malarskie chrabąszcze zaczynałem od prymitywnych, afrykańskich chatek i ilustracyjnych przedstawień tamtejszej kultury- obracając się w kółko obok tego tematu.

Teraz gdy mój warsztat poszedł do przodu, wraz z całą świadomością- ja powracam do materii, która ,,nowym" okiem zostanie odświeżona ;)

Ostatnią inspiracją do projektu była piosenka oraz teledysk Fever Ray, którego nie potrafię nigdy obejrzeć do końca- zawsze mam ciary, które dreptają od kręgosłupa po sam kark...





sobota, 21 stycznia 2012

,,Ofelion..."- dyptyk- akwatinta


 ,,Ofelion..."

akwatinta
dyptyk
2 x 100x70

(200x70 całość)



Praca nad dyptykiem została w końcu zakończona :)
( pierwszą część ryciny można zobaczyć w archiwum & etapy jej powstania)



W kompilacji komputerowej (złożenia dwóch części z osobnych zdjęć) pojawiły się różnice czerni i szarości z przejścia jednej pracy w drugą- jednak w rzeczywistości szarości się przenikają...
Nie miałem dostępu do ostatecznej ryciny pierwszej części, bo obecnie leży w stosie z innymi pracami.


Praca na osobnych matrycach to ciężki kawałek chleba, któremu poświęciłem wiele pracy- dziobiąc ten dyptyk w warsztacie od środy do piątku (od rana do wieczora) od kilku tygodni.
Pomysł całościowej pracy dyptyku należał do prof Henryka- bo moim pierwszym założeniem był tryptyk z trzema osobnymi przedstawieniami popiersia- profil, en face i 3/4 utopionego S.G.Ch. (hds'iora).

dla przypomnienia cały widok na odbitki wstępne/wcześniejsze.


czwartek, 19 stycznia 2012

2nd Year Of ,,Passion" Life...


 Dziś stuknął drugi roczek, gdy pojawiłem się w wirtualnym świecie, poczynając powolutku swoje emocjonalne wyflaczenia ;) w zeszłym roku  delikatnie podziękowałem za odwiedziny i ujawniłem w jaki sposób pojawiłem się na bloggerze, który traktowałem bardzo infantylnie i taki wtedy byłem, uważając często na słowa, by za dużo nie wyrzucić w eter publiczny, pisząc o doczesnych sprawach, sytuacjach, planach, sukcesach- omijając troszkę emocjonalne aspekty- chyba, że w nocnych raportach, które były oderwaniem myśli od serca.

Co zmieniło się przez ten rok w prowadzeniu bloga?

Wiele...
Nawet rzekłbym, że bardzo wiele...

A jak on wpłynął na mnie przez ten rok?
Jeszcze bardziej...

Ten bloga ewoluuje razem ze mną, zmienia się tak samo, jak i ja się zmieniam, ponieważ wszystko wychodzi naturalnie, spontanicznie, czasem pod wpływem emocji, dość silnych- pamiętnik, dziennik, owiany chrabąszczami, które w suchy sposób wrzucam na portale artystyczne. 
,,Passion..." jest moim ekshibicjonizmem, którego rzecz jasna się nie wstydzę- mimo, że czasem (jak to Aneta stwierdziła) wymaga to ,,odwagi"- mówienie często o rzeczach bardzo trudnych, głębokich, dotykających mojej emocjonalności, autonomii, braków, bliskości, porażek, sukcesów, planów, marzeń, seksualności, pragnień, miłości, przyjaźni i stanięcia twarzą w twarz z przeszłością (bardzo trudną), która prędko kazała mi stanąć na nogi.

Samo podsumowanie bloga- jeśli chodzi o treść, można porównać tymi samymi słowami, jakimi podzieliłem się podczas końcoworocznego posta

Były wzloty i upadki, w dwóch miesiącach nie prowadziłem w ogóle poletka, pojawiła się chęć usunięcia bloga, zmieniając go na kluczyk- przechodziłem wtedy właśnie tą sinusoidę strachu o siebie i swoje emocje, które zostawały za bardzo wylewane w eter.
W pewnym momencie poletko przechwyciły również dwie inne osoby, stając się autorami.

i chyba o jednym z nich trzeba tutaj powiedzieć więcej.



 Nie będę pisał o statystykach, sposobach jak do mnie trafiają ludzie z ,,zewnątrz", o oglądalności i komentowaniu... 
Są to tylko cyferki, a dziennik leci dalej- nie ma to znaczenia tak na prawdę, po co, jak i dlaczego- ważniejsze jest jaki to skutek przyniesie tu i teraz, oraz w niedalekiej przyszłości.

Prowadzenie bloga przysparza często o niemiłe sytuacje, szczególnie jeśli chodzi o anonimowe komentarze, które dostawałem od czasu do czasu na maila- są tak denne i płytkie, że ręka, noga, mózg na ścianie... ale determinuje mnie to do dalszego poszukiwania prawdy oraz walki o pasje i miłość- głód miłości... chyba tym stwierdzeniem można skwitować cały ten teatrzyk.

Jednak piękniejszy (i to głównie zmieniło moje podejście do pisania) jest fakt, gdy zaczynają rodzić się znajomości bardzo miłe i piękne (dziękuje za maile)- które dorastają do rangi przyjaźni- tak się stało w 3 przypadkach (Doro, hds, Aneta).



 Stali obserwatorzy wiedzą, kim był (i nadal w głębi serca jest) hds...

To właśnie  równy rok temu, podczas blogowych urodzin, ujawnił się oficjalnie w komentarzu jako Fafik- mimo, że od samego początku, był cichym obserwatorem bloga- drugim, zaraz po Doro.
Później było Candy, Zabawa Obrazem, przejście z bloga na prywatę, później prowadziliśmy na swoich blogach osobne cykle, wprowadzając troszkę zamieszania na bloggerze- ,,Hasający Dialekt Sarkastyczny" oraz ,,Pink Friday"... 
Nawet nie wiem kiedy od słowa do słowa, stał się moim artystycznym natchnieniem- dzięki czemu jestem teraz na studiach grafiki- bez Niego nie miałbym materiału rysunkowego i aktów.
Powstała artystyczna kooperacja Ham&Kid, a o reszcie już mówić nie będę- bo i tak ciągle się powtarzam- więc wystarczy przeczytać tylko pożegnanie, gdzie jest skwitowane wszystko.

Zatem bloggerowi mogę podziękować za tak kalejdoskopowy rok, bo gdyby nie wirtualny świat, nie byłbym w stanie poznać tego Freak'a, który tak bardzo wpłynął na moją osobowość i emocjonalność przez ostatni rok.
Z resztą bardzo piękny i wyjątkowy.

Więc tym akcentem chciałbym Was zaprosić na poletko hds'a, gdzie został wrzucony w eter publiczny mały projekt bloggerowy ,,Malinowy Sputnik", do którego przymierzaliśmy się dzięki chat'erii w komentarzach, jako taki uśmiech w Waszą stronę.

Zapewne jeszcze 3 miesiące temu, sposób Jego przedstawienia byłby zupełnie inny, ale dzisiejsza data chyba bardzo pasuje do wyrzucenia w eter tego zabawnego projektu- do którego w końcu się nie dogadaliśmy- może to wina rozpadu?

aaaaaaaaaale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło :)

a Ja jako przedsmak, prezentuje szkice wstępne w tuszu i zalążki nieukończonych dykt ;)







Dziękuje, że zaglądacie czytać te wypociny- 
chciałbym każdemu z osobna, ale chyba się tak nie da :*

zatem wasze zdrowie 

:)

P.S.
na otwierających fotkach- 
piernik od Kurki oraz preludium rysunkowe przed hds'owym ,,Wstydem"

muzycznie z racji K.I.M.'uszki oraz ,,Sputnikowych" wibracji na moim & hds'owym poletku ;)



;P