piątek, 30 marca 2012

Bumela...


 Nadchodzi już trzeci tydzień mojego ,,chillu", gdzie na maksa odkładam chrabąszcze na bok- ile można dziobać i siedzieć samotnie za sztalugą. Wiosna, słońce, świeży powiew wiatru- preludium przed latem... mmm czas wyjść do ludzi- i tego właśnie się trzymam, dni ostatnie dzieląc na pół ;)

Jedni powiedzą, że jest to nieodpowiedzialność, drudzy że nieroztropne podejście do swojej pracy- akuratnie w momencie kiedy człowiek robi sobie oficjalnie ,,wolne" od studiów, na które oczekiwało się od 2 lat- jednak teraz jest więcej czasu na to, co sprawia mi najwięcej satysfakcji i radości- mimo, że obecnie jest to kosztem czegoś innego- w końcu zaczynam być kowalem własnego losu, nie zważając na opinię innych czy decyzje które podejmuje są dobre czy nie- ważne, że są, bo nie muszę pod przykrywką poukładanego życia od A do Z udawać, że stać mnie na odrobinę spontaniczności.

Lubie ten chaos, dynamikę, życie z dnia na dzień, spontaniczne decyzje, które wyrokują takimi a nie innymi konsekwencjami- dzieje się... i ma się dziać- mimo, że chwilami pod górkę i z 2zł w kieszeni.




 No i dowody na to, że nawet podczas ,,chill'u" & bumeli, wracam nadal brudny po samą pachę w końcu kradnąc z 24 godzin 48 siedząc w warsztacie ponad stan ;)
hell yeah







 uśmiech na który oczekuje się cały boży dzień :*
i wart jest miliony





eh...
piękna jest :)

i tyle- o!

:*

dobrze wiesz za co ten kisior ;>


 recę, które dziobią
&
trampki które jadą


 najbardziej oczekiwany moment całodziennej pracy w warsztacie:
bumela przy kawie ;)



hmmm wybieram się na zakupy- może znajdę swój portfel z dokumentami ;P


:D czekam na taki spontan:D


p.s.
Kurka wracaj do formy z pozycji horyzontalnej ;)

Ram Zam Zam


 Mój nowy narybek, czyli kolejny, niespodziewany ,,gift"- współdzieląc się rzecz jasna z Maszką- Ona wie co lubię- teraz tym bardziej będzie mogła powiadać: 
,,Aaaaaaaa bo Marian nosi ,,kolorowe skarpetki"..."

nie zawaham się ich użyć na hasie w japonkach...

(jak wiadomo od sezonu jesiennego nosze kolorowe skarpetki nie do pary (klik)- początkowo z racji wakatu na skarpety na krakowskich włościach- mam jakiegoś potwora w domu, który zjada po jednej skarpecie- a teraz już z przyzwyczajenia i pozytywnych wibracji- wizyty Anety (klik) zawsze wypuszczają mnie z Jej domostwa z jakimiś ,,perełkami")


Natomiast dedykacja muzyczna dla dwóch Tańcujących Michałów (mam już wypieka na twarzy wobec jednego poprzez drugiego- za co co niektórzy dostaną za to wpierdol), wiosłującej Maszki i wynurzającego się za nimi Czarnego Mariana ;P


Ta wiosna robi ze mną różne dziwne rzeczy.
A zatoki nie pozwalają mi na śmiech ,,pełną gębą" (SIC!), więc dalej bawimy się w... chill ;)


czwartek, 29 marca 2012

Greckie Śniadanie...



  Czasem wystarczy tylko delikatnie uchylić drzwi, by świeżego powietrza wpuścić w miejsce, gdzie od jakiegoś czasu w unoszącym się ciężkim zapachu, siekierę powiesić można...

 




 Każdy poranek u boku Maszki jest dla mnie tak niesamowicie wyjątkowy, jakby miał miejsce po raz pierwszy... Budzić się w Jej objęciach, otwierając oko, ukradkiem patrząc jak Jej twarz nawet przez sen promienieje, uśmiecha się i nie wiem jakim cudem to robi, bo zaraz po tym fakcie sama otwiera i swoje oko- gdy ja w milczeniu witam ją iskierką... 

Tak patrze i zastanawiam się, jak długo będzie mi dane w taki sposób wspólnie funkcjonować.

Zasypiać, wtulić się mocno, ogrzać termoforem (to akuratnie jest uciążliwe- bo moja temperatura ciała podczas spania dochodzi wręcz do wrzenia- ale nie tylko Jej to przeszkadza(ło))  i budzić się rankiem, zaczynając od greckiego śniadania- kubka mocnej, czarnej kawy i sztachnięciem się papierosa... 
Następnie herbata, tosty & poranny spacer...
monotonny standard ;)







Funkcjonuje to od x lat, mimo, że ciągle któreś z nas na swej drodze ma swego potencjalnego partnera- jak można zauważyć, tylko potencjalnego- skoro ostatnimi czasy wolimy budzić się we własnych objęciach ;)

Wyobraźcie sobie wyciągniecie mojego ducha i włożenie go do kobiecego ciała- to jest właśnie Maszka- kiedy jesteśmy razem, nic innego nie ma wartości. Paradoksalnie w tym samym czasie przeżywamy dokładnie takie same, życiowe perypetie- jedziemy na tym samym wózku powtarzając te same błędy. Śmiejemy się obydwoje, ze jesteśmy tak samo żałośni- odbijając sobie kłody pod stopami wspólną obecnością- wtedy jakoś problemy zaczynają inaczej smakować- kiedy można je dzielić na pół- nie po troszkę, ale szczerze na pół...

Wiem i mam całą tego świadomość, ze kiedyś będzie to inaczej wyglądało, kiedy każde z nas ułoży sobie życie i pójdzie w swoją stronę. Ale póki co niebawem podejmujemy kroki wspólnego zamieszkania (W KOŃCU!)- chyba obydwoje tego potrzebujemy (mimo, że przez wakacje mieszkaliśmy razem, gdy me obecne włości były puste).

Potrzebujemy tego tu i teraz.







 Zawsze się zastanawiałem, jak można się tak uzupełniać?

Klnąc do siebie jak szewc i jednocześnie z siebie się śmiać...

Rozumieć się bez słowa, wiedząc co teraz myślisz...

Odczuwać ból... 

Wyczuwać- wiedząc, ,,że coś się tam dzieje" (klik)...



Już jesteśmy jak stare, dobre małżeństwo- akceptując i zezwalając na swoje ,,zdrady" ;)



natomiast muzycznie bujała na dobranoc Angelene ;)



wtorek, 27 marca 2012

Sabat Czarownic... part 2: Arthi


 O tym, że Arthi jest barwną postacią, pisywałem tutaj niejednokrotnie.
Nawet nie tyle, że barwną, ale nawet i wyjątkową- choć wyjątkowość dotyczy się każdego osobnika- jednostki, która staje mi na drodze- bo nie ma dwóch takich samych egzemplarzy- który jest tylko jeden... 

,,Kobiecość zamknięta w męskim ciele, przepełniona do granic świadomości wiedzą, którą małymi kroczkami wprowadza w swoje doczesne życie..."

Tak można określić to co drzemie we wnętrzu Królowej, która stara się trzymać piecze, nad tym co dzieje się w okół Niej...

Nasze pierwsze spotkanie & pierwsze konfrontacje kilka lat temu, nie było dość obiecujące- rzekłbym, że nawet nijakie, ponieważ od pierwszego wejrzenia miałem ,,ukrytą" awersję do Niej. 
Dlaczego?
Chyba na tamte czasy (4 lata wstecz) zazdrościłem Jej ukradkiem swobody w swoim zachowaniu i nie ukrywania tego jaką jest osobą. To był strach chyba przed samym sobą i własnym Ja- które Arthi odkrywała warstwa po warstwie...
Kiedy miała zniknąć z mojego życia- zacząłem tęsknić za tą specyfiką, kolorem, zapachem, świeżością i barwą... i chyba nie tylko ja tęskniłem- tyle, że inni się do tego nie przyznawali...

Kiedy po latach znów stanęła przed moimi oczami (klik), mimo, że wcześniej była niczym jak lew na tym poletku blogowym, broniąc i chroniąc nagą piersią przed atakami z boku, poczułem jakbyśmy się nie widzieli zupełnie wczoraj... tak pozostało do dziś :)

i to mnie cieszy...
że nawet czas nie potrafi zniwelować czegoś, co kiedyś można było nazwać ,,fascynacją" :)


Przyjechała z drugiego końca Polski (Biebrza- tam ma swoją ,,leśną" chatkę) nie tylko w swoim interesie, ale przede wszystkim ratować mój potargany ,,okruch", by kubeł zimnej wody, który mnie dotknął- nie tylko mnie obudził- ale żeby mnie również orzeźwił. Tak tez się stało :) doceniłem jeszcze bardziej uczucie, któro drzemie we mnie od dłuższego, dłuższego czasu i nie pozwolę tego zmarnować- a tym bardziej przekształcić w skrajność miłości- którą jest nienawiść...

Przełamałem osobiście swoje bariery w konfrontacjach pierwszego kontaktu (mimo, że jestem dusza towarzystwa) jeśli chodzi o budowanie nowych relacji, których się panicznie obawiam.
Troszkę mnie po telepała, uderzyła ścierą raz, drugi, trzeci- mimo, że różnimy się całkowicie i chyba po dniach więcej jak pięciu, pewnikiem byśmy się pozabijali nawzajem ;) 

Nie jest to istotne- dzieli nas przepaść w sposobie bycia, myślenia, czucia, doznawania, patrzenia...
Mimo tej przepaści potrafiliśmy zbudować na płaszczyźnie duchowej most, w którym się docieramy... szlifujemy... czasem ,,ponad" granice wytrzymałości w skrajności (łoł) ;)

Kiedy Jej nie ma- tęsknię...
kiedy jest- mam ochotę kupić jej bilet w jedną stronę ;>

Za to się Królową kocha, albo nienawidzi ;)


Nawet Królowa ma prawo na chwilę zapomnienia...
niekoniecznie werbalnego- uciekając w świat wirtualnego romansu ;)

muzyczna dedykacja, którą mi podarowała:



 dziękuje :* 
i do następnego Moja Droga :*

(oraz druga dedykacja dla wytrwałych- klik)

poniedziałek, 26 marca 2012

ChillPan: Smile!


 Czasem i ,,chill" (klik) ma swoje drugie oblicze- które troszkę potrafi za buzować w swych ,,pląsach"  ;)


Czasem wystarczy po prostu się... uśmiechnąć ;>
to wystarczy...
nawet ,,ptaki ponuraki" zmieniają swoje stanowisko- biorąc się do kupy, spinając pośladki i idą w ,,tango" ;) 


No przecież lepiej dzielić się negatywnymi wibracjami- to takie jest... proste ;>


Osobiście przeskoczyłem pierwszy szczebel & level...
jak na razie nie widać kolejnych przeszkód...


 Również po raz pierwszy skradziono dla mnie... jabłko ;)
podane- oby nie z drzewa zakazanego... 

podziękować?


 podziękuje ;>



Gołębia (klik & klik) może nie było- ale naleśniki (wiadomo mam słabość- klik) były boskie ;)


a skoro mam uwierzyć w siebie i stać się ChillPanem, dedykacja od Dziuni- Królowej (klik), która opierdoliła za późne wracanie do domu, czekając ze szmatą w dłoni:
,,Gdzie latasz Latawico...?" 

o_O


;>
buhaha

(klik)

c.d.n.?

niedziela, 25 marca 2012

Sabat Czarownic... part 1: Aneta & Arthi...


Udziela mi się chill...

błogostan z którego jak na razie nie mam zamiaru wychodzić, unosząc się ponad ,,tangiem", któro ciągle zmienia swój emocjonalny wymiar funkcjonalny...


Grząski grunt betonem powoli się zalewa, a dotychczasowy piasek staje się tym łaskoczącym po bosych stopach...

W całym błogostanie doszło do konfrontacji dość symbolicznej i sądzę, że również przełomowej- która zaburzyła nie jeden obraz postrzegania i ,,czucia" (doznania) duchowego wymiaru rzeczywistości- przy której kawa zaczyna nabierać innego smaku...



wymowne dłonie...



 

dłonie...
które nie jednych skroni dotknęły...
zamknęły w swym cieple inną dłoń...
zaczerpnęły pracy, doświadczeń...
chowały za sobą uśmiech...
i zakrywały w sobie krople ulatujących ukradkiem łez...




tupot błogich, stóp (klik) u boku Królowej Balerinek (klik) ;)


oraz subtelnego gestu Królowej (klik)

Padło nie jedno słowo, padły również zastępy służb do owych stóp...
Sabat Czarownic zaczął nabierać swojego wymiaru, gdzie nie kości- a karty rzucone zostały ;>


kolejny gest, kolejny miód...
walka o przyszłość i wzrastanie z samym sobą...

Tak na prawdę ten cały błogostan zamknięty był w formie unoszenia się 30 cm ,,nad" rzeczywistością, poprzez słowa prawdy, które chwilami otwierają oko by popatrzeć na to co się dzieje ,,pod"- z dystansem i stawaniem obok siebie.

Zamknąłem tylko oczy, przycupnąłem u boku i cichutko w swej wewnętrznej Utopijce, nasłuchiwałem niekończącej się rozmowy oddając się łechtaniu poprzez promienie słońca...


Magiczne Popołudnie...

Magiczne Postacie...

Magiczny Czas...

Czuje się zaszczycony obserwacją tego ,,wydarzenia"  :)


Aneta
&
Arthi

kogo chcieć więcej w tak pięknym, słonecznym (i znów to powiem) chill'owym dniu :)
(nooooooooo brakowało jeszcze kilku Czarownic- ale do czerwca już niedaleko, do pełnej konfrontacji ;) (klik) )

obowiązkowa dedykacja muzyczna:


to mnie właśnie ogarnia ;)

więc należą się kisiory w sisiory dla obydwu Wiedźm ;)

:*

:*

p.s.
to jeszcze nie koniec opowieści o Królowej ;)
c.d.n.