poniedziałek, 22 listopada 2010

Cynamonki ;]




tak bardzo zachwyciłem się cynamonowymi tworami pani Doro, które otrzymałem ( polecam), że postanowiłem jakiś czas temu sam pobawić się materiałem ;] może i efekty nie są tak imponujące, ale było zabawnie :)

uwielbiam cynamon pod każdą postacią, zapach, smak, kształt... otaczam się nim wokół- jest go w pracowni tyle samo, ile zbieranych kamieni, z różnych podróży, hasów i wypraw ;]

a najbardziej lubię wieczorem sobie usiąść po całym dniu pracy, ułamać kawałek, rozkoszować się zapachem, odpływając we wspomnieniach i zapomnieć się przy palącej się świecy na stoliczku :)




Cynamonki powędrowały już na szyj kilka ;]
hahaha oczywiście rozdane z serca dobrego, pozostały mi tylko owe 3, te najskromniejsze :)
taki jestem, że pozbywam się szybciej niż powstają ;]

jeszcze cynamonu w bród, więc zapewne coś jeszcze wydziobie ;]
taka odskocznia od malunków ogarniania :)





zostało mi jeszcze tykw małych kilka ( z których powstały bukłaki), z których tym razem zrobię grzechotki- pomalowane już są, jeszcze ino ozdobić wzorkami i koralikami z zewnątrz ;]
po co mi to wszystko? już tyle tych gadżetów w pracowni...
łomatko...

z dużej uszkodzonej tykwy powstanie malutki bębenek ( improwizorka), ale czy będzie jakiś dźwięk wydawać? się okaże ;]

mam ciągoty też na dzwoneczki ze ścinków tykw, kokosów i bambusa ;]

dostałem również zamówienie na lampiony, ale ciężko odszukać jakieś fajne i dorodne owoce :) bo rozmiar ma być xxl ;]
ale etniczny klient z Wieliczki cierpliwy jest ;] słusznie ;)


muzycznie:

M.I.A.- Bird Flu

aby troszkę ruchliwie było ;]

piątek, 19 listopada 2010

;] szkiców takich dwa...


Szkiców dwa :)
piórko i tusz- prędkie ogarnianie rzeczywistości ;] z dawien dawna :) odnalezione :) ha ha
Hanka dentystka ( tutaj portret na płótnie powstanie) & Maszka ,,Manielica" Fistaszka- bez ptaszka ( jak ona nie lubi jak tak do niej mówię)...
maszkowe szkice, z tej samej serii, jeszcze tu i tu ;]

stwierdziłem, że ostatnimi czasy nie wrzucam nic rysunkowego- ani węgli, ani tuszu, ani ołówka...
na rzecz obrazów... a przecież za nim powstanie obraz, czy wydziobany rysunek, ogarnia je prymitywna seria...
szybciaki...
tych to pozbywam się najszybciej i najchętniej- płoną na stosie niczym czarownice, bądź kontener wchłania je do swej jamy podarte na szczępy ;] po ostatnich porządkach zostawiłem garstkę, rozwalających się po każdym zakątku pracowni... ale już powoli znów zbiera się kupka...

mam dziś cały dzień czkawkę... od samego rana gdy tylko oko odkleiłem od śpiochów...
wiec śmiać się nie mogę, bo słychać tylko ryk...

grzejnik w pracowni zaczął w końcu działać- wystarczyło go tylko... ,,kopnąć"...

muzycznie :)
Pauline- Never Said I was An Angel

wtorek, 16 listopada 2010

Pozytywne Zaskoczenie- Suprise ;]


Nie dość, ze słonko cudnie świeci w połowie listopada, błogie hasanie mi się włącza, odwiedziny w kaplicy końca nie mają- więc mam z kim na kawkę do ogrodu klauzurowego wychodzić, na mą huśtawkę- już nawet zakonnicy nic nie mówią, gdy z kobietami przechadzam przez korytarz ''ukradkiem" ;] ha ha i nasze pikantne felietony z Baśką ;]
klauzura... ekscytujące ją łamać ;] dlatego wziąć mnie do klasztoru nie chcą- wiedzą, że reformę bym wprowadził i poszli by wszyscy z torbami ;]

ale dzięki temu nawiązują się niesamowite i niezapomniane relacje :)
ci wędrujący karmelici...


najlepiej przeor zakonu do Cypisa- a Ty kto??? z intensywnym i mocnym podaniem mu dłoni :D

ja już tam jestem oswojony, to jest mój drugi dom- ale dla ,,obcych" z zewnątrz, jest to nie lada przeżycie ;]
koniec świata :)
dziś tam się błąkałem jak nigdy- pijąc jedną kawę za drugą, raz w ogrodzie z mymi pipulami, raz w celach zakonnych... nawet miałem przyjemność krążyć po mieście klasztornym samochodem ;] ha ha ha

ale nie o tym mowa ;] se se se felietony klasztorne na inny dzień ;]

po powrocie spotkała mnie miła niespodzianka- z wrażenia spadłem z krzesła z okrzykiem ,,łomatko", ,,łoboże", ,,łojejku"...
Na portalu artystycznym Various Art Gallery- Vari-Art, dziś została wyróżniona moja praca jako danie główne :) przez Panią z załogi portalu- Dominikad :)
a mam tam zaledwie 4 ostatnie prace...



auto-tryptyk ,,Nic więcej"...

a tak broniłem się przed wrzucaniem ją na jakiekolwiek inne strony niż blog...
w sumie dopiero Pani Doro, zmieniła moje podejście do tego cyklu ;>
więc się pokusiłem o wrzucenie, by zaznać opinii...
przeszło to oczywiście moje najśmielsze oczekiwania, tym bardziej, że tryptyk wylądował za szafą ;] ha ha ha niech to będzie moment gdy powieszę je w pracowni ;] i to z gestem!
bardzo to miłe...
ciepła niespodzianka- ale wiem, że jest wiele innych prac, które bardzie zasłużyły sobie na wyróżnienie...


kadry z portalu Vari-Art...

brakuje mi ,,nocnych raportów"- głębokich refleksji- ale na razie moja twórczość zamyka się w projektach w pracy, kaplicy i zamówieniach... aaaaaale spokojnie :) pojawi się również wybuch ;]
dziękuje też za częste odwiedziny :) coraz więcej was zagląda w ciągu dnia :)
więc mam tendencję rosnącą ;] żartuje oczywiście :) to ta pogoda...
chce mi się tylko uśmiechać, śpiewać i tańczyć :) i to robię- nawet zaczynam jak Cypis podskakiwać gdy chodzę ;]
mały, podskakujący gnom z dużym kaszkietem na głowie- nabytek od br. Maćka- nie oddam ;P
strasznie lubiem chodzić w ciuchach moich przyjaciół :) są mi bardzo bliskie :)
dlatego proszę nie podejrzewać mnie o gusta- po prostu są to ciuchy, które mam od kogoś ;]
ha ha ha są już albo za małe, albo znudzone- chyba, że przechwycone ukradkiem, przytulając je do piersi, serca nie mają by mi wyrwać ;]

dostałem piękne zamówienie od Artura :) któremu wiszę oprócz tego secesyjny portret ;]

ale jego prośba... kurcza...
ah aż mnie ciary przeszły- dziękuje mu za to :*
to nie będzie tylko zamówienia- ale zmierzenie się z tym co we mnie drzemie :)
ale nie zdradzę ;] pojawi się na pewno :)

niedziela, 14 listopada 2010

Cypisowy has...


Cypisowy has...
tego trzeba było, tego trzeba ciągle dla strapionej duszy mej...

wczorajszy dzień przyniósł wiele wrażeń i obfitości różnorakich ;) ulala
poranek na karmelu, kaplicowe zmagania, Cypisowy spacer, kawka z ciastkiem u Hanki dentystki- siostrą usiostrowioną, której dłużnikiem do ostatnich swych dni będę za to co uczyniła, wieczór z Maszką- mym serduszkiem...
3 osoby za które życie oddam, ostatnią koszulę i w ogień wskoczę wyrzekając się siebie, skrzywdzić nie dając... kocham sobą całym... więcej mówić nie trzeba :)

poranna kawa w klasztornym ogrodzie, na mej upragnionej huśtawce, gdzie felietony duchowe końca nie mające trawią i trawią, a ja jak dzień budzi się do życia spoglądając, kofeiny pragnąłem jak dotąd nigdy- tak smakowała :)
już wtedy wiedziałem, że to nie będzie dzień zwykły...

kaplicowe pędzla machaniem zakłócił spokój nadchodzącego Cypisa, który porwał mnie na to co leśnicy lubią najbardziej- czyli has :D upragniony spacer z bratem, który obfitował w rozmowy różnorakie, jak to między nami bywa... spokój serca zaznany... moment ofiarowany...
porywy wiatru kusiły jak najbardziej by piąć się na wysokie pagórki, gdzie oddech złapać można, myśli gryzące spokój rozwiewając, które zatruwają kwasem i jadem to co powinno miłością zraszać... tak było i w tym wypadku...
ręce rozkładając pod oporem żywiołu, daliśmy się ponieść wyobraźni...
w amoku tańcując, oczy zamykając, w marzeniach odpływając...
chwila która końca mieć nie miała... wiatr łechtający pachy, ciało popychające...
ciepły powiew ze wschodu wzmagał się w sile, nóżki nasze unosząc w podskokach...
kładąc się na wietrze, na szczycie kopca zwanego...
jak dobrze, jak błogo, jak miło...
ze snu budzić się nie chce...
Cypisowy skok na Starszaka, i na odwrót...
Niech spacerowicze patrzą, zaglądając zgryźliwym wzrokiem, na niecodzienne zjawisko zwariowanych braci ;] kręciołki Cypis wywijający...
to nas napaja, to nas motywuje, rozkoszy duszy dodaje...
poczułem siły, które motorkiem napędowym będą przez dni kolejne...

ludzie patrzą... obserwują... ale tacy będą nie rozumiejąc to co w życiu jest najpiękniejsze...
radość z chwili przebytej z tym, którzy są dla nas wszystkim... którzy są częścią osobowości, autonomii, miłości... miłości, która wylewa się na boki- wystarczy ją tylko dojrzeć...




Cypisowe hasy, są najprzyjemniejszymi momentami, które są dla mnie niczym złoto dla poszukiwacza... chwile bezcenne... wrażenia przynoszące...
zawsze oczekuje bratowego przyjazdu, by móc napoić się wspólnym bytowaniem...

Bieszczady, Czerna...
zakątki okolic, wioski, rzeki, krzaki, pagórki...
penetrowanie, po dziurach skakanie, przez trawy się przedzierając...
lasy, drzewa i beztroskie dzielenie się czasem...
termos czerwonej herbaty, jabłko i nieodłączny element Cypisowego plecaka- gorzka czekolada ;] niekiedy jeszcze żurawina ;] i można wyruszać w drogę :)
już wcześniej pisywałem o naszych penetracjach :)

no i po co komu bar i telewizor?




można...
trzeba...
to konieczność...
dla mnie...
dla nas...



nie ma nic piękniejszego jak dzielenie się wspólnym czasem, który niestety jak chwila ulotna ucieka tak prędko jak się pojawia... dlatego tak ważne jest by ciągle pielęgnować relacje, relacje osobową w warunkach, które dają najwięcej swobody, wolności i inspiracji...

:) przyjaźń jest tak piękna...
jest to energia niesamowita- miłość która góry przenosi... sił dodaje w chwilach tak ciężkich do przebycia...
życzę wszystkim pięknych, szczerych przyjaźni...
choćby jednej osoby, która mimowolnie kocha nas za to jakimi jesteśmy ludźmi....
z wadami, głupstwami i nierozważnością, które równie miłuje jak nasze zalety...
kocha je tak samo na nasze serce- choćby nie wiem jak skamieniałe :)

każdego dnia dziękuje Bogu za ludzi których stawia mi na mojej drodze...
każdej relacji, uśmiechu, twarzy... nie ma nic piękniejszego jak drugi człowiek...
jego osobowość i dusza... uczenie się wzajemne, dzielenie się słowem, ciepłem, czasem...
milczeniem, obcowanie... dotykiem, przytuleniem...
wiara w drugiego człowieka... szanse mu dając...

często wspominam moich przyjaciół tu na blogu i często o nich mówię, powracam, maluje ich...
jest to pielęgnacja naszej relacji :)


fot. Kimonek & Cypis

dopiero teraz zauważyłem, że jesteśmy nawet kolorystycznie ubrani ha ha ha
za często się to nie zdarza ;] ha ha ha



most diabelski...
pierwsze miejsce do którego zaglądam przyjeżdżając do klasztoru karmelitów w Czernej...
witam się z nim, i tak samo się uśmiecham...
ile łez wylanych... papierosów wypalonych... myśli zatopionych... chwil ucieczki...
tylko te mury wiedzą...


piękna okolica... eh :)

środa, 10 listopada 2010

Passion of the K.I.M. pt I - Verdict


,,Passion Of The K.I.M. 
Verdict..."

Autoportret
akryl na płótnie + faktura
50x70

niestety powerniksowana faktura, znów świeci do światła dziennego...

anu i cykl rozpoczęty...
Passion Of the K.I.M....
w końcu przyszedł czas...
czas zmierzenia się ze swoimi słabościami, lękami, mizernością przed jako stoję w Obliczu Boskim...

każda z prac będzie związana z osobami, sytuacjami, które wywarły w moim życiu jakieś znaczenie...
czy w sensie osobistym, czy inspiracyjnym... jak wspomniałem wcześniej prace pojawiać się będą raz na jakis czas- rozłożone w czasie... a cykl może trwać bez endu ;]

,,Verdict"
zaczerpnięte inspiracją pracy Davida LaChapelle, mojego ulubionego fotografa...
artysta... prawdziwy artysta...
polecam zaglądnięcie na oficjalną stronkę:


,,pieta" w jego wykonaniu to dla mnie majstersztyk, pojawiają się różne przedstawienia tego faktu min. z Courtney Love czy Michaelem Jacksonem...
najbardziej rozwalają mnie motywy chrześcijańskie...

pamiętam jak 10 lat temu dostałem album z jego pracami...
szok totalny... w lesie mieszkając, oderwanym od rzeczywistości, ujrzeć coś takiego to nie lada wyczyn emocjonalny...
od tej pory zakochałem się wielce...
staram się na bieżąco być z jego twórczością, surrealistycznymi wizjami ze sławnymi artystami na czele... Nawet moja ikona artystyczna Lil' Kim, pokusiła się o sesje za jego obiektywem...
Miałem przyjemność być dwa razy na jego wystawie fotografii...
efekt kapitalny, a wrażenia niezapomniane...


Dzień pełen wrażeń... emocji... doświadczeń...
to nie bajka...
w kaplicy coraz ciekawiej- coraz więcej pomysłów nowych się pojawia do realizacji...
zakonnicy już od 3 lat, traktują mnie jak swego- więc ciągle robię swoje...
Karmel...
tam jest mój drugi dom... w klasztorze... w klasztorze na przemyskiej ,,górce"... w osobnej celi... w wielkim ogrodzie klauzurowym, gdzie za murem płynie inne życie...
od lat kilku chrześcijaninem...
poznaje, badam, obcuje, trawie...
mimo, że nie do końca rozumiem i akceptuje pewne sprawy...
ale chyba nigdy tak do końca ich nie pojmę ,,na tym" świecie...
dopiero po śmierci je zrozumiem, dlaczego jest tak a nie inaczej...
dlaczego, po co , w jakim celu...
ale nic bez przyczyny się nie zdarza... wszystko ma cel i we wszystkim...

w końcu na spokojnie wziąłem pod pachę jednego zakonnika na rozmowę, który dał mi tyle siły, zrozumienia i ciepła, że zaznałem pokoju serca, które przez ostatnie tygodnie niespokojne było...
pokój którego tak mi było potrzeba...
nie sadziłem nigdy, że znajdziemy wspólny język- pamiętam nasze początki... koniec świata

pierwszy zakonnik, przyjaciel duchowy, który popatrzył na mnie inaczej niż do tej pory robili to kierownicy duchowi, których już kilku przez te lata miewałem...
samo stąpanie krok po kroczku wchodząc w głąb siebie było dla mnie wyczynem pełnym poświęceń i zmian...
po 2 ostatnich miesiącach duchowych odcięcia się od karmelu, powróciłem z podniesioną głowa...
nie skuloną, oj nie- bo to mnie w błąd wprowadzono, mówiąc, ze zostaje odsunięty...
za to kim jestem... jaki jestem...
smutek i żal się pojawił... ale teraz wszystko się zmieniło, wystarczyła tylko jedna rozmowa, z odpowiednim człowiekiem...

jesteśmy tylko ludźmi... ale słowo ludzkie ma taką moc, jedno mnie zgniotło niepokój wprowadzając, a drugie przedstawiając tę samą relacje, potrafi na skrzydłach unosić...

miłość... zaufanie... pokora...
w końcu dojrzeje emocjonalnie, duchowo, psychicznie...
uda się i wtedy będę wiedział co jest dla mnie dobre...


a teraz naleśniki pochłonąć z serem, cynamonem i czekoladą, i has przed siebie na zaległą herbatkę do starej kumpeli ;]
Basi :) oj jak miło było znów słów kilka zamienić...
pojawi się w zapewne w obrazie z cyklu ,,Passion Of..." ;]
już kiedyś jej obiecałem pewną ,,rolę" ;]

dziś powracają do mnie osoby, których wieki nie wdziałem...
cudna sprawa :)
nawet odwiedziny w kaplicy, były dla mnie niczym włócznia anioła w serce Teresy ;]
izi izi i bez erroru...

sobota, 6 listopada 2010

Anielka...


,,Anielka..."
akryl na płótnie + faktura
80x60

Anielka siestra ma :) urodzona dnia tego samego i miesiąca ;] pamiętam jak za młodych czasów przyglądałem się jej uważnie :) zbuntowane dziewcze było, niczym ja ;]
a teraz... stanowisko, praca, dom, mąż :) uporządkowanie, statyczność i klasa...
ach życie :)

cóż za płodny okres malarski nastąpił- w ciągu 2 miesięcy zrobiłem więcej obrazów niż przez cały rok poprzedni- mimo studiów i letnich zamówień ;] sam nie spodziewałem się że aż tak mnie to porwie- mimo efektów jakie widać- ale lubię to :) odpoczywam, ręce wkładam swe...
obliczając dziś podczas sprzątania wielkiego cotygodniowego pracowni, powstało do tej pory 110 obrazów- okres lat 2... nie licząc zamówień i prezentów, których nie posiadam...
ha ha ha moje początki to rarytasy przedszkolaka ;) sprzątając w pracowni przebrałem sterte starych listów- o maj gasz... jak wiele tego :)
setki... niektóre do tej pory jeszcze pachną... niesamowite jak wiele czasu przeleżały w kuferku za szafą w magazynku...
kartki, listy, chusteczki, skrawki papierów...
jako że komputer posiadam dopiero od lat 3 (!!!)- z racji studiów- jedynym sposobem na utrzymanie kontaktów z ludźmi były listy...
długie, głębokie...
4 razy zmieniałem miejsce zamieszkania, więc wiele znajomości się nawiązało :)

oj dziś jak najbardziej sentymentalny dzień...

pamiętniki w ilości również imponującej nadal czekają na spalenie...

do tego mycie okien, zmiana firanki, odkurzacz, ogarnięcie kurzu z szaf i heja w zapomnienie :D



wczorajsza robota biurowa przeniesiona na weekend do domu...
ogarnąć muszę plakaty na warsztaty zapraszające...
a oddech złapać miałem...
wczoraj dzień głowy bolącej- ciężko funkcjonować po prze ryczanej nocy nad idiotyzmem swym ;] ale płodna noc za to wynikła ;] jak już gogle do malunków zakładam, to coś jest na rzeczy :D
chillout wskazany ;P

zapowiada się intensywny tydzień...

ubogim w duchu...
strudzonym i strapionym ;]


dziś krzyżować się będę- na dwa sposoby ;]

pierwszy:
zdecydowałem się na auto cykl- ,,Passion of The K.I.M." ;] dziś pierwsze przymiarki :)
ładnie mi w koronie cierniowej :D jak na egocentryka przystało, lubię w lustrze się przeglądać w kreacjach różnorakich, na otoczenie nie zważając- to tak pół żartem... ;]
,,Bracia" rzecz jasna to delikatna rozgrzewka- będzie to has niczym na Golgotę...
ile prac powstanie?
tego nie wiem- kilka zapewne- ale będą tworzone w różnych czasu odstępach ;]
motyw pasyjny zawsze był moim rarytasem...
co roku głęboko go przeżywam...
a tak już na poważnie, to dopiero teraz przyszedł moment by się z nim zmierzyć- niech to będzie moja duchowa modlitwa długoterminowa...

drugi:
dziś posiadówka u Cinka wraz z Rabką...
to będzie krzyżowanie jak nic... moje zapewne...
z racji tego- że wielkie ilości alkoholu są dla mnie zabójcze w każdym aspekcie tego słowa...
Kimonek pamiętaj- bądź asertywnym i niech lampa czerwona się zapali... proszę Cię!



na zakończenie szkic inspiracyjny do obrazu ;)
no i link do niego:
http://kimonek.blogspot.com/2010/05/siestra-ma.html

smacznego :)

anu i muzycznie:
http://w419.wrzuta.pl/audio/aFVkxo8GLss/lil_kim_-_kitty_box

mej Kimuszki, która z siestrą mi się kojarzy :) se se se
jako że siostra pasjonatka wszystkiego co ma orientalne brzmienie ;]

wtorek, 2 listopada 2010

Autoportret przy świecy...


Autoportret przy świecy...
akryl na płótnie + faktura
50x70

nieświadomie cykl powstał, sprzyjający dniom ostatnim...
rozpoczęty jeszcze przed cała bolączką imieninową świąt nas wszystkich oraz tych którzy już zmagają się w innym wymiarze rzeczywistości...
zamknąłem smutek, zamknąłem zmęczenie, zamknąłem ból, zamknąłem stan swój ostatni... zamknąłem... niech już nie powraca więcej, niech uleci, niech zagaśnie...
przez miesiąc czasu moje ciało postarzało się o lat kilka...
no cóż... życie samo...

te pytania wszystkie, te zawirowania, chwile mijające, bytu refleksja... fizyczno- psychicznie pożera mnie niczym nocna mara czekająca pod łóżkiem dzieciaka pierzyną się tulącego by wciągnąć go do świata swego, tłamsząc, strasząc, opijając się strachem jego...
nie jest okres łatwy to, nie jest to okres zwykły... przełom wewnętrzny, który na wybuch czeka, który czeka na punkt kulminacyjny, która jak woda nurtem pędząca, poleci ze wszystkimi aspektami życia... czeka cichutko, cierpliwie niszcząc przy tym wewnętrzne ja...

ale weekend, który tak ukradkiem przeminął, przez te trzy dni energią mnie powalił...
powalił na kolana, podniósł i motywacji dodał...
zastrzyk, lekarstwo, piguła...
dni w których odżyłem, oddech złapałem w pierś mocno, uśmiech na nowo narodziłem i nabrałem dystansu...
do siebie, do emocji, do chwil się dziejących... niech się dzieje wola Boga... pozostawiam to swojemu biegowi, brak ingerencji, drapania, myślenia...

tak nie wiele było trzeba by na nowo się obudzić...

Cypis poświecił mi swój czas, swój czas, którego tak mało u niego w jego prędkim trybie funkcjonowania... Od marazmu oderwał, od zamykania się w mej gnuśności i lamentowaniu...
Przez 3 dni, intensywnie mnie wymęczył... co przyniosło niesamowite efekty...




Słońce łechtające policzki me podczas całodziennego Sanu nadbrzeżnego spaceru po błocie, krzaczkach, napajając się za miastowymi widokami... nawet nie przypuszczałem że okolica ma, jest tak intensywna w swej prostocie, naturze i pięknie... powróciłem do łona, z nadzieją patrząc w przyszłość... przypomniałem sobie chile pięknego dzieciństwa w lesie spędzone, gdzie nad strumykiem kamienie w rzecze zbierałem, gdzie po pagórkach hasałem sarenki ganiając...
gdzie w ogródku warzywa zbierałem u boku czarownicy z bukietem ziół naparowych...
są to miłe powroty... kiedyś powrócę na stałe do lasu- matce naturze obiecałem- słowa dotrzymam...

odchamianie się na koncercie, kultury zaznając, spacerem nocnym zakańczając na miasto spoglądając...

u dziadków w wiejskim ogrodzie rozmarzyłem się patrząc w dal...

nocny spacer po cmentarzu, jego ciemnych zakamarkach, gdzie pamięć ludzka już nie sięga, gdzie nie ma straganów na nagrobkach, świateł latarni, świec, obecności...
herbacianymi podgrzewaczami pozostawialiśmy swój ślad, płomykiem modlitwę zostawiając...

zakładając na skronie nakrycie starą bramę skrzypiącą otwierając, zapomniany cmentarz żydowski w głuchej ciemności odkrywał powolnym krokiem swój magiczny urok, po omacku szukając drogi miedzy przez czas przetrawionymi tablicami, gdzieniegdzie kamyczkami obłożone- jednak ktoś tu był, jednak ktoś pamiętał... miejsce specyficzne, gdzie wagary swe w liceum spędzałem u boku zakonnika...

ciepła noc, ciepły wiatr na szczycie kopca, gdzie słowiańska świątynia oglądała dolinę miasta, przyniósł pokój serca... przez trawy wyższe od czoła mego, do swetra się przyczepiające, dreptałem w cieniu Młodszaka... zasiadłem mocno na szczycie, trawę między palcami przebierając, w pierś podmuch łapiąc, napajając się widokiem, napajając się chwilą...
spadająca gwiazda o życzenie poprosiła... nasze miejsce każdego spaceru zamykające...



...Miłość do brata mego jest większa niż wielka...