,,...Touch by touch You're my all time lover Skin to skin Come under my cover
When I feel the time is right And you're staying by my side And the love you give to me Makes my heart beat When my fantasies fly away But my feelings make me stay I see the fire in your eyes It makes my heart beat
Do it, we still do it night and day You're my all time lover Do it, we still do it in a way Like there is no other Touch by touch You're my all time lover Skin to skin Come under my cover
When my heart is full of love It makes me a turtle dove Love's a game that we play Night and day When our love is clear and bright It's our way to see the light There's a fire in our hearts Night and day..."
P.S.
Kolejny raz nie mam nic do powiedzenia poza subtelnym (błogim wręcz) tekstem i bosym hasem- tym razem nie w moim wydaniu...
P.S.2
Jak co jakiś czas- zamiana wizualna na włościach- wiernie utrzymana w b&w
(przychodząca w momencie, gdy budzisz się ze świadomością, że ,,jeśli nie możesz już niczego zmienić w swoim funkcjonowaniu- ochoczo zmieniasz fryzurę").
Powrót do Krakowa (mimo, że dość krótki), obfitował w tak skrajne doznania (i wydarzenia), że pewnikiem zachomikuje je głęboko w serduchu, szczególnie do nadchodzących tygodni pracy i wytrwałych... ,,dążeń"
(,,...i ciągle do czegoś dążysz Dziubas...").
Miłe powitanie w nowej, maszkowej pracy (kolejny bar i kolejne DARMOWE litry shot'ów, drinków i celtyckiego chmielu), spotkania, spacery, rozmowy, hasy, wyhasy, odebranie obrazów z FORMY, wysyłka zamówień, swojej własnej prywaty do Przemyśla (stragan by się nie zmieścił do pociągu) i chrabąszczy na kolejny festiwal... i bla bla bla.
Nie załatwiłem wszystkiego co powinienem z racji emocjonalnych priorytetów (czytaj potrzebnego spotkania z Anetą czy całodziennego hasu z Paciorem- o czym wizualnie w całościowym poście)- ale co się odwlecze, to nie uciecze.
Jednak tak na prawdę są to tylko półśrodki, i to nie one tak bardzo mnie dotknęły...
a
ruszyły (ponownie) dość skrajnie (SIC!), dając niezłego emocjonalnego
chwiejaka (rollercoaster), który pozwolił raz jeszcze zastanowić się nad
wyborem (choice, choice, choice)- co jest dla mnie dobre, a co mniej,
co mnie emocjonalnie boli, z czym sobie nie radzę, a z czym znowu muszę
się samotnie, w duchu skonfrontować, by nie pakować się z życiowym
balastem w to ,,co nowe", nie popełniając tych samych (wewnętrznych)
błędów.
Lipiec zapowiada się takim miesiącem- ale z umiarem- tym razem nie jest to tykająca bomba czekająca na wybuch.
Wydawało mi się, że konfrontacja oko w oko w samotni, sam ze sobą, pozwoli na wyciągnięcie pewnych wniosków- jest to część prawdy i pół prawdy- jednak dopiero teraz zaczyna wszystko wyłazić, niczym robak z umytej czereśni- z wierzchu bardzo dorodnej (łomatko jak breakdance'a tańczyły w tej misce- ale twardo nie zaglądałem do środka, wypluwając ino pestkę)...
ale w środku?
Zaczynam coraz bardziej ,,przeżywać" każde wypowiadane słowo, a słowo, któro do mnie przemawia, ma jeszcze większą siłę rażenia (nadwrażliwy cipak)- stałem się niczym gąbka- która w paradoksie się kurczy do wewnątrz, ważąc każdą literkę- prosząc o to samo odbicie po drugiej strony lustra.
Z kolejnym rokiem coraz bardziej
utwierdzam się w fakcie, że jednak nie dla mnie piękne doznania- mimo, że
chyba nikt nie zasługuje na samotność i nie będę udawał zimnego głazu,
że tego mi nie brakuje, by być ,,ostatnią stacją do...".
A ja zastanawiam się dlaczego- katując się fizycznie (no no) i psychicznie.
Może to jest ta droga, by więcej tych doznań i tęsknic zamykać w chrabąszczach?
Może...
Sieci i nici zaczynają się przeplatać, niekoniecznie w takiej materii, która mi pomaga- podobno najlepsze są cięcia, gdy robi się supeł... nie mam w zwyczaju tego poczynać.
Czuje się jak egocentryczny... łącznik i to w wielu materiach, relacjach i płaszczyznach.
Urodziło się pytanie:
Czy ten odbiór (obecny strach?) to wynik zranienia i przeszłości, czy zupełnie nowa, rodząca się intuicja?
Anu więc przyszedł czas na kolejne, wewnętrzne badania.
Powróciłem na swe ,,korzenne", pradziadowe włości- bom w końcu Pan Twardowski
Dziękuje Paciorowi (znany tu od niedawna jako Stachu/ Trzy Kropki) za ten całodzienny has, obfity nie tylko o czereśnie i pęcherze u stopy (nie mojej oczywiscie, bo mam już niczym słoń), ale przede wszystkim o doznania (wizualno, emocjonalne)- szczególnie za brak oceny oraz rad ;]
Patrząc z boku, można pomylić nas do braci- nie grzeszymy raczej wzrostem, lubując się w etnicznych gadżetach- czasem miło się tak odbić w lustrze ;P
Choć mentalnie... mogę tylko słuchać.
Post miał być raczej ,,hasający", stało się troszkę inaczej- wybrałem... ,,bełkot" z dedykacją.
To nie jest mój najlepszy dzień- tłumacząc go nieprzespaną, dreptającą nocą i podróżą ze stragano-cyrkiem do domu ;]
Dedykacją muzyczną krótki montaż wczorajszego hasu :)
smacznego
P.S.
Has po mieście ma swoje minusy- szczególnie jak się wnosi na dywan wszystko co ludzie za siebie rzucają ;]
P.S.2
Pacior otwiera poletko na bloggerze- póki co miałem przyjemność zobaczyć wersje roboczą- zatem informacja niebawem poleci w eter na ,,Passionie"- będzie to ciekawa lektura, jak i do kawy, tak i do poduchy- skubany ma pióro w łapie- łącznie z doznaniami wizualnymi (fotografia)
P.S.3
Edycja posta wyniosła sztuk 6- odcinając za każdym razem zbyt wielką ilość wylewnego ślinotoku o_O
tym samym posiadając w wersji roboczej, nocne raporty, które mimowolnie nie wylazły
Dziś kolejny raz moim oczom (jeszcze zaklejonym) ukazała się miła niespodzianka :)
Na portalu Various Art Gallery (związanym z Galerią ArtPub), kolejny raz (bodajże 4?) został wyróżniony Kimuszkowy Chrabąszcz Miodowy- tym razem padło na całościowy tryptyk ,,Ofeliona..." w akwatincie :)
Są to bardzo sympatyczne doznania i momenty- skromne, delikatne, ale jak najbardziej miłe :)
Dziękuje Dominice (bo do tej pory zawsze Ona z całej redakcji, jakoś wyciągała moje chwasty), która wiernie mi ,,kibicuje" w pogoni za tworzywem i materią, jaką jest grafika :)
Skoro jesteśmy w klimacie portalu Vari Art, muszę jeszcze przebąknąć kilka słów na temat Pozornych Garniturów- a raczej Garnituru z Pozorów ;]
Krzysiu Schodowski (autor powyższego szkicu), którego twórczość miałem przyjemność jakiś czas temu poznać, właśnie na wyżej wymienionym portalu (nie będę ukrywał, ze zakochałem się w Jego grafikach od pierwszego wejrzenia) zabiera się za zacny ,,Projekt- Odrzuceni"...
Szczerze gratuluje i osobiście trzymam kciuka (i nie tylko kciuka) nie mogąc doczekać się efektu finalnego- mając nadzieje, że charakterystyczna i emocjonalna kreska, zamknięta w czerni, będą górowały w całościowym zeszycie- czuje w kościach, że będzie to pozycja, do której będę powracał z wielkim wiadrem inspiracji :)
Kiedy rysownik/ grafik/ ilustrator zabiera się świadomie za komiks, jest to dla mnie utwierdzenie, że ukazywanie narracji artystycznej, zaczyna nabierać ciągle swojego wyrazu, a ,,nowi" artyści, zaczynają wkładać swoją dłoń w tą materię :)
Chciałbym by rysunek i grafika, nie były ciągle w cieniu malarstwa...
,,[...] Każdy, kto był zakochany, wie, że
namiętność jest najsilniejsza, a pożądanie najsłabsze, gdy przedmiot miłości
jest nieobecny i odwrotnie - gdy osoba ukochana jest przy nas.
Mężczyzna może dotąd kochać dwie
kobiety, dokąd jedna z nich się nie zorientuje. Nie oko i ręka zawierają małżeństwo,
lecz rozum i serce. Choć ważną jest rzeczą żenić się z miłości, ważniejszą
jeszcze w małżeństwie miłość utrzymać.
Najszczęśliwszy związek, jaki
można sobie wyobrazić, jest pomiędzy głuchą żoną, a ślepym mężem. Geniusz może
współistnieć z dzikością, lenistwem, szaleństwem nawet ze zbrodnią- ale nie
może długo współistnieć z sobkostwem i
folgowaniem zawiści.
W młodości nasze szczęście
jest nadzieją, w starości rozpamiętywaniem nadziei młodości [...]"
Samuel Taylor Coleridge
Noc tym razem bez dziobania komiksu- zasiadam przed laktopem i kolejną perłą podaną przez Rabkę- ,,Trzy"...
Pozycja dla mnie (niby) obowiązkowa, z której będę rozliczony...
Coś
czuje w kościach, że ten obraz troszkę mnie ruszy- tym
bardziej, że nie oglądam filmów zbyt często, więc tak czy siak wchłonę
go jak gąbka, nie zważając na doznania (mimo obecnej tam ,,sielanki").
Młodość ma czasem swoje granice- choć będąc młokosem wydaje się, że można góry przenosić w każdym znaczeniu tego słowa, popełniając wiele niepoprawnych i niemoralnych błędów, chwytając Pana Boga za piętę.
Będąc nastolatkiem ,,używałem" życia z naciskiem na słowo używka. Mając swoją ,,paczkę" przyjaciół, która ,,wiodła prym" na szkolnym korytarzu, próżnie zaklejało się swoje szczeniackie funkcjonowanie. Dosyć prędko wlazłem w środowisko, z którego wiem, że niewiele osób wyszło na prostą- to był krzyk o pomoc- teraz to wiem...
Okres 13-16 lat pamiętam jako jedną, wielką zabawę, która była ucieczką przed domem- który mnie nie oszczędzał- nawet chyba nie chciał mnie oszczędzić- kogo to wtedy interesowało (?)- choć podobno każde dziecko zasługuje na ,,ognisko domowe"...
Ostatnio rozliczam się z przeszłości- dość dosadnie i gruntownie- kroczek, po kroczku- czuje się jakbym od nowa zaczął chodzić- poznawać się od środka...
Na nowo- mam nadzieje, że limit gówna na ten rok już się wyczerpał...
Dziś zastanawiam się, co bardziej kształtowało moją wrażliwość, a jednocześnie ,,walką przed złem" (łomatko jak to zabrzmiało-).
Pozwolę sobie zacytować fragment posta ,,Downfall":
,,Zastanawiam się czy doświadczenie, przeszłość, napotkani ludzie,
poszukiwanie ,,Boga", prawdy, Siły, która napędza całą machinę napędową
tworzenia, głód miłości, sprawiły, że stanąłem z taką świadomością
właśnie tu i teraz...
Czy fakt dostania drugiego życia, doznania kalectwa, spojrzenia śmierci w
oko, wlały we mnie tyle tych emocji? Czy może bycie niechcianym
dzieckiem, któro w ostatnim momencie nie zostało usunięte z łona matki?
Moment sprzątania za ojcem jego własnych wymiocin? Czy samotne
dorastanie w pustym domu, bez matki, bez ojca, bez wsparcia?
Ciągłe życie na walizkach, zmieniając miejsca zamieszkania- ludzi, do których się przywiązujesz i zostają Ci odebrani?
Prędkie stanięcie na nogi, samodzielne radzenie sobie z życiem w
momencie gdy słyszysz- pakuj się, bo się Ciebie wstydzę doznając oplucia
w twarz?
Relacja partnerska, która krzywdzi Cię w istocie słowa zaufanie i miłość- pokazując skrzywiony obraz bytowania i seksualności w sposób dość brutalny, owijając mgłą świeże oko?
Głód ogniska domowego & głód miłości...
Sądzę, ze to wszystko i wiele innych spraw ukształtowały mnie na
człowieka o takich, a nie innych emocjach... Te doświadczenie sprawiły,
że mam ciągle wiele siły i wiary w ludzi, w szczęście, miłość, relacje,
przyjaźń, spełnienie i realizację.
Nigdy nie przestałem wierzyć w człowieka- nigdy...
Usłyszałem, że miałem prawo na godne dzieciństwo...
może...
może nie- nie jest to istotne...
to mnie zbudowało, dało miodu, który chce teraz dać...
dać dalej, rozdać- mimo, że to bardzo boli, szczególnie gdy ktoś sam tego nie doznał...
Boli też osoby, które tego łakną a jednocześnie przed tym uciekają..."
Jednak to chyba wypadek (wynik tego ,,szalonego życia" spadając z 1,5 piętra na beton równymi nogami- pęknięty kręgosłup, złamany bark i obojczyk) sprawił, że zacząłem doceniać istotę funkcjonowania, relacji i kruchości życia- tego jak wiele przez palce przechodzi w poszukiwaniu wymyślonych przez siebie ideałów, pogoni za pieniądzem, niespełnionymi ambicjami, zatracaniu się pracą, sukcesów- nie widząc, że w sposób bardzo prosty, można zbudować coś zupełnie innego, na płaszczyźnie prawdziwej istoty- duchowego i dogłębnie emocjonalnego.
Bardzo razi mnie taka zimna, sterylna i bezpieczna postawa, sam osobiście jej nigdy nie zrozumiem- nawet nie chce zrozumieć...
Tracąc przytomność, oraz świadomość (wstrząs mózgu) przeleżałem trzy godziny- samego wypadku również nie pamiętam (ostatnia godzina przed)- dobudzając się na drugi dzień...
Kiedyś miałem żal do tamtych ,,przyjaciół", że zostawili mnie na tym betonie- oczekując, że jednak nagle wstanę i zacznę się do nich śmiać, jak zawsze to miałem w zwyczaju...
Wiem, że sparaliżował ich strach- ale gdybym jednak się nie obudził?
Jednak po tych trzech godzinach ,,stania nad", oddech stał się głębszy- zapakowano mnie w samochód i wrzucono jak worek ziemniaków do mieszkania, gdzie leżał zalany w cztery dupy ojciec...
Bez słów wyjaśnienia.
Jego zaskoczenie gdy był jeszcze na kacu, było chyba jeszcze większe...
(co było naszym ostatnim spotkaniem)
Telefon, szpital...
Kiedy słyszysz diagnozę- kalectwo- wózek, wiedząc, że milimetr do przerwania rdzenia kręgosłupa sprawił, że nie jesteś warzywem... Leżysz miesiącami zastanawiając się dlaczego?
Dlaczego to właśnie Ty?
A może dlaczego dostałeś druga szansę?
Wybrałem to drugie pytanie, na któro szukałem odpowiedzi patrząc się w sufit...
Po 3 miesiącach leżenia jak kłoda, wróciła sprawność ruchowa- łezka w oku i nadzieja...
Długa, ale to długa rehabilitacja...
Psycholog...
(Dziś dzięki prądom, lampom, ćwiczeniom i masażom, mam elastyczny kręgosłup jak kot)
Stąd też tatuaż na lędźwiach- zakrywając literką ,,G" dowody...
Drugi (skrzydełka) na znak uratowania mnie przed śmiercią, poprzez istoty dla mnie nie poznane...
Wtedy zaczęły się poszukiwania tego czegoś ,,ponad", zmieniając się o 180 stopni, nie mając już miny cierpiętnika, ponoszącego grzechy swojego domu, rodziców i nieroztropnego funkcjonowania...
Rozpocząłem prace w wolontariacie- i na tamta chwilę, było to dla mnie najcenniejsze- jeszcze wtedy nie było myśli o chrabąszczach... Odbudowałem relacje z mamą, za co dziękuje Panu Bogu do dziś.
Trafiłem po długiej drodze (bo po dwóch latach) na karmel, mieszkając już w Przemyślu...
Czasem chciałbym podzielić się wszystkimi doświadczeniami, które dotknęły mnie w tak krótki funkcjonowaniu, jako przestroga- a jednocześnie dowód, że ,,można"- nie stając się zatwardziałym kamieniem marmuru... Bo chyba nie ma takiego doświadczenia, którego nie da się udźwignąć- bo nigdy nie dostaniemy na plecka więcej ponad stan.
W nadchodzącym czasie (z racji braku nowych prac i dziobaniem komiksu), będę chyba tym Was karmił... bądź ucichnę, by nie bełkotać...
Lil' K.I.M. (16)
miesiąc przed wypadkiem
P.S.
Fotki ,,przed" i ,,po", wykonane przez panią pielęgniarkę, która podczas pierwszej sesji, z ochrypniętym głosem zawołała:
,,Twardak! ,,Wstań" z wózka (SIC!) i wyciąg tego kolczyka z pępka!"
o_O
Opiekę w szpitalu jednak miałem wspaniałą :))))
a pana rehabilitanta jeszcze wspanialszego ;P
Zachęciłem do swojego małego współudziału w tej nowej dla mnie materii jaką jest komiks- w tym wypadku do CoverArtu.
,,...Tym razem oddaje w Wasze ręce dwa szkice
wstępne w tuszu (jednocześnie niedopracowane kadry z komiksu) do
głównej okładki ,,Maorii Warriors..." z pośród których wybór padnie na
jeden z dwóch (możliwość rozkładówki jednego szkicu na obu stronach
okładki) , bądź obydwa (połączeniu szkiców w jedną całość bądź drugi
będzie ewentualnie planszą zamykającą)
Okładka pojawi się w kolorze, jak w przypadku Degrengolandu- gdzie
szkic, został przelany na płótno. Aczkolwiek nie musi- tutaj również
zapytanie do Was.
Oczywiście efekt końcowy może być diametralnie inny- różnica proporcji,
układu, pojawiających się dodatków, tła, odbicia lustrzanego, złączeniu
obydwu szkiców w jeden, zwiększenie twarzy, zrobienie wyłącznie detalu,
pozbycia się portretu, zostawiając wyłącznie czarną planszę- i tutaj
również pole do popisu dla czytelników- możecie (jeśli chcecie) zostawić
swój komentarz pod postem i małą sugestią co do opracowania Cover
Art'u.
To tylko koncepcja wyjściowa, nad która póki co się jeszcze nie zastanawiam..."
Padło pytanie:
Który ze szkiców powinien zainspirować do powstania oficjalnej okładki komiksu ,,Maori Warriors"?
Do wyboru, były dwa szkice (choć w formie ino roboczej)- każdy z osobna, bądź obydwa razem.
56% wygrała koncepcja umieszczenia obydwu interpretacji- pokazującą naturę stateczną i agresywną głównych bohaterów- okazująca ich osobowości.
Ograniczyłem niestety pole do popisu samej narracji czytelnika, poprzez zablokowanie komentarzy anonimowych za co mogę przeprosić...
Pod postem rzuciły się pewne spekulacje, które wszystkie w jednej całości i spójności, zostały zanalizowane"
hds:
,,Trochę okładek komiksowych się naoglądałem i osobiście uważam, że taki wybór to żaden wybór ;]
Uzasadniam, dlaczego wybór żaden. Skoro komiks ma mieć tytuł Maori Warriors vel Brothers, to na okładce powinny znaleźć się obydwie postaci. Tutaj
ewentualnie byłoby pole do popisu dla głosujących, czy obydwie na
okładce przedniej, czy po jednej na tzw. rozkładówce (czyli jedna na
przedzie, druga z tyłu), albo jedna spokojna, druga agresywna, albo czy
twarze w całości, czy łączone w połowie. To wszystko zależy głównie od
treści samego komiksu ;) "
Arthi:
,,Wybór jest dość ograniczony i prawdę mówiąc zaprojektował bym okładkę
zupełnie inaczej, np. ozdabiając ją po prostu tatuażem tych wojowników,
bez twarzy tylko sam trybal (?). Wtedy okładka staje się twarzą sama w
sobie, jest zarówno jednym jak i drugim z braci, twarz mogłaby pojawić
się na tylnej części okładki :) a najlepiej jak zaznaczył hds obie.
Wtedy bez ordynarnej dosłowności zyskujemy piękną symboliczną okładkę,
bardziej albumową, a przez to moim zdaniem elegancką."
Pacior:
,,Okładka ma mieć smak, zapach, każe wchodzić głębiej w to co na
wierzchu... Ułamek sekundy decyduje o tym, czy w drugim takim ułamku,
ręka zegnie się w łokciu, by sięgnąć na półkę... Fajnie, jak ułamek trwa
ów mocne uderzenie, a potem z tym łokciem ociągamy się specjalnie, by
sięgać powoli, i powoli zaglądać przez pryzmat rysunków do siebie i móc
rozumieć to co dookoła... stąd klikam na dwa, albo opcję numer 4."
Doro:
,,Ciekawa konwencja plastyczna. Tylko pliz, nie rób efektu odbicia lustrzanego względem symetrycznych połówek twarzy!"
Po dłuższej analizie (niestety główny komisarz nadzorujący, nie został ,,dopadnięty" przez mój rozhasany grafik) na okładce pojawia się obydwaj bracia- w dwóch, różnych (Doro), odsłonach charakternych (hds), z zaznaczeniem na sam charakterystyczny dla danej postaci tribal, bez twarzy (Arthi), z obłym konturem oczy, nosa, ust, dając pole do popisu dla bezcielesności i perspektywy patrzenia (Pacior)
Okładka zostaje w tonacji czerni i bieli.
Wybór (a szczególnie Artura) osobiście bardzo mnie uradował- sam wypierając z pamięci wskazówki od swojego profesora- Pana O jeszcze wiosną...
Podczas mojej ostatniej pracy w warsztacie Wklęsłodruku, rozpocząłem właśnie Mauretański cykl.
Kiedy powstał wielki portret Cypisa, miałem narzucić na niego tribal- wtedy zostały rzucone w eter słowa, by zatracić twarz, pozostawiając tylko sam kontur tatuażu w obłościach, pokazując jednocześnie światłocień.
Pierwszoplanowa pomysł wydawał mi się ,,dziwny"...
Dopiero teraz (po analizie i otwarciu oczu przez obserwatorów) doceniłem jego wartość- i tym oto sposobem zostanie ukazany na okładce komiksu- kontynuując (w przyszłości, dalekiej, bądź mniej) to w warsztacie.
Jest już bliżej niż dalej (uciekły mi dni podczas krakowskich odwiedzin, wyjazdu na Formę oraz powrotu na domostwo)- na deser- a raczej na koniec pracy nad komiksem, zostawiłem sobie kadry, ukazując krajobraz Nowej Zelandii (bez głębokiej czerni, pochłaniającą bohaterów nocą) i uroku ,,sielanki" w specyfice etnicznej grupy Maorysów :)
Składam powoli plansze, jednocześnie niwelując i powiększając na bieżąco materiał- im dalej w las, tym więcej widzę błędów i niepotrzebnej pracy...
Pokusiłem się by na portalach artystycznych wrzucać fragmenty i kadry komiksu- czytam na bieżąco komentarze ,,potencjalnych odbiorców", co osobiście mi pomaga- mimo, ze jest to rozdrabnianie się na części- po ukończeniu komiksu pewnikiem poszczególne kadry z tamta zostaną usunięte- nie ma potrzeby zaśmiecać nimi neta ;]
Robiąc wstępne wydruki, niweluje ciągle odbijanie się tuszu do światła w kadrach i odcieniach szarości (różnica robienia zdjęć odręcznym rysunkom- brak skanera- SIC!).
Najważniejszym momentem dziobania, będzie przesłanie gotowca Maćkowi Pałce...
Na Jego sarkastycznym oku zależy mi chyba najbardziej, jeśli chodzi o jakiekolwiek spekulacje dotyczące treści, jak i artystycznej, tak i narracyjnej.
O ,,szpilkowej" recenzji nie wspominając ;]
,,...Kiedy gna znów przed siebie
W powodzi deszczu i łez
Tylko tłok w siódmym niebie
Sprawia, że wciąż tu jest
Czerwony smak ryzyka
To zjawia się, to znika
Ta autostrada sunie szlakiem gwiazd
Posłuszna rytmom jego rąk
Wiruje pod kołami znów
Siedem mil krainy snów
Tej autostrady szum głęboki
Łaskawie mruczy mu do snu
A serc złamanych gorzkie łzy
Drążą asfalt szarych dni
A ona czeka
Ona wciąż czeka
Cierpliwie liczy dni gdy
Zjawia się i znika
Śliczny taki - Mister of America
On poznał każdy cal tej drogi
Kreślił jej mapy innych tras
O lepszych krajach też wszystko wie
Jakiś cud obiecał jej
A ona czeka
Ona wciąż czeka
Cierpliwie liczy dni a on
Zjawia się i znika
Śliczny taki - Mister of America
Daj Boże żeby w końcu zabrał Ją..."
......................
Dziś tylko tyle mam do powiedzenia w materii sentymentu...
z naciskiem na słowo ,,sentyment"
P.S.
Pamiętam jak jeszcze z obecnym w mym życiu Ojcem, wylądowałem na koncercie Pani Ostrowskiej.
Miodowe doznanie...
W numerze min. o
fotografii radzieckiej (Rodczenko), która pięknie powiązała się z
autobiografią, wspominaną w moim ,,cielesnym"
wpisie...
Dzieje się
w główce, oj dzieje (nic nowego o_O) ...
Po
wczorajszym wieczorze jeszcze więcej...
List
od...
(fragmenty)
,,[...]
Musze przyznać, że ten nowy
post wiele o Tobie mówi, o ile ktoś umie czytać między wierszami- ciekawe
na ile jest to świadomy zabieg z Twojej strony...
Dla mnie
ten post jest przejawem konformizmu...
Moim zdaniem postawa ta, wynika z olbrzymiej
potrzeby akceptacji i niskiej samooceny, niż z faktycznie przeżytej spójności
wewnętrznej...Nie wiem jak jest, ale warto się nad tym zastanowić o ile chcesz
się spotkać ze sobą prawdziwym- Dobrze odkrywaj siebie- w końcu prawda
wyzwala nawet jeżeli jest niewygodna...
Wydaje mi
się, że nie akceptujesz siebie i to bardzo...Obawiam się, że jednak jesteś
bardzo zniewolony i ciągle powielasz jeden mechanizm, troszkę na zasadzie
"od dupy strony" co ostatecznie niczego nie zmieni. To tak jakby
wziąć do ręki kostkę i obracać ją w rękach- niby zawsze robisz coś nowego, bo
patrzysz na inną jej ściankę.
Cały pic
polega na tym, aby kostkę wyrzucić i się nią nie zajmować...
Nie piję do
niczego, zwracam tylko uwagę, że czasami nasze działania tylko pozornie
prowadzą do zobaczenia prawdy, faktycznie utwierdzając nas w utartych
schematach...
Naprawdę Ci
kibicuję i wspieram- i nie mówię tego aby zranić, chociaż może to wyglądać
różnie [...]"
To już jest dla mnie High Level, póki co nie do przeskoczenia...
P.S.
Za to kocham pracę na zielonym rynku...
Tylko 12letni wegetarianin (SIC! minęło jak okiem mrugnąć) potrafi to zrozumieć- nielimitowane owoce i warzywa.
Więc z oczyszczającej głodówki, przerzucam się na cały okres wakacyjny na frutarianizm ;]