środa, 11 lipca 2012

Meet Me HalfWay...


Bose hasy, jak bose życie...

Podłoże się zmienia, równolegle z planami, doznaniami, emocjami, myślami, wyborami.
Orzeźwiająca tafla wody, twardy beton, grząski piasek, wrzący asfalt, miękka trawa, wyboisty bruk, chłodne kamienie, błoga rosa...
Tak samo dzieje się na chwile obecną w mojej autonomii, gdzie  wybór goni wybór, a plan goni porażkę. Za porażką stąpa bezsilność, a marazm popycha do kolejnych przebiegniętych kilometrów.
Samotność zamyka się do łóżka, wraz ze mną kolejne popołudnie pod znakiem wpatrywania się bez ruchu w sufit, nocą w chrabąszczach ujawniając swoją tęsknotę. Tęsknota zapala jednego papierosa za papierosem, nie pozwalając na kolejny kawałek ugryzionego owocu.

Jest inaczej, jest intensywnie- co nie znaczy, że gorzej i źle, mimo zapachu smutku rozpuszczanego w terpentynie i kolejnym machnięciem tuszu na papierze.

Przypadkiem nic się nie dzieje przecież- wszystko ma swój czas i miejsce- nie na darmo brało się na plecka wiele, a jeszcze troszkę podźwigać można.

(dużo tajemniczości u mnie ostatnimi czasy...)






(odnajdź swoją stopę)

Jeden dzień- cztery stopy- cztery niezwykłe osobowości- cztery przesympatyczne spotkania...

Każde tak samo wyjątkowe, niepowtarzalne i przynoszące wiele ciepła, miodu i słów- aż dziw bierze, że po ani jednym nie dałem po sobie poznać nurtujących mnie ostatnio doznań.

,,Gupiczku, jeśli Ty masz emocjonalne rozchwianie i smutek owiany w oku, to gratuluje Ci dobrego kamuflowania. Nie pierdol żeś piękny- wszyscy wiedzą"
(i gadaj sobie z ludźmi, a szczególnie z jednym sarkastą ;> )

Miód zdał egzamin- na ocenę pięć plus- troszkę go dziś ubyło, z czego się niezmiernie ciesze :) jedyna rzecz jaką mogę dać... cóż więcej?
Proszę- dziękuje :*

Jednak właśnie ten ostatni meet'ing, przyniósł wiele dziecięcej ufności, zabawy, beztroski i... kisiorów.





Zobaczyć Kler po 1,5 roku (wraz z piękną Właścicielką) było tak niesamowitym spotkaniem, że az motyl zatrzepotał mi w brzuchu: 

,,Kler, przywitaj się z Arkiem..."
 :D

Patrzy... 
Uśmiecha się...
Biegnie...

Skok na moje ramiona (podobna waga)- przewracając, tarzając mnie po trawie i ciumając za uszkiem było tak miłe, że aż dziw bierze, że to zwierzak raczej nie ufny, a tym bardziej nie wylewny w okazywaniu swoistych uczuć ,,obcym" ;]





Na Przemyskiej Górce Usiadłem...
i Słuchałem...

(z gratisowym wymyciem uszu, czoła i stóp)



,,...Meet me halfway, right at the boarderline
That's where I'm gonna wait, for you
I'll be lookin out, night n'day
Took my heart to the limit, 

and this is where I'll stay
I can't go any further then this
I want you so bad it's my only wish..."



Podbój kolejnej galaktyki jest już bliski... 




niedziela, 8 lipca 2012

Can't get my life together...



Cielesnych zmagań ciąg dalszy... 

Poszukuje inspiracji... 
Pragnę inspiracji...
Obserwuje inspiracji...
Doznaje inspiracji...

eh
Zabrakło mi inspiracji...
???



Jednak inspiracja tyka... 
Czeka na kolejny wybuch...
Ale powoli- już dawno stwierdziłem, że na chwilę obecną już mi się nigdzie w życiu nie śpieszy.\




Zmiany... zmiany... zmiany

Tak można nazwać ostatni, miniony miesiąc- a nowe szykują się jeszcze w przyszłym, następnym i kolejnym... W taki oto sposób kolejny raz udowodnię (a udowodnię), że w ciągu roku wszystko może się zmienić o 180 stopni- czy wolnie, czy mimowolnie, to już inna sprawa ;]
ale póki co ci-cho-sza.





sobota, 7 lipca 2012

Wet... Dry... Eye...




Dziś jakikolwiek komentarz jest zbędny...
Warto dotrwać do końca...


Szczerze?
Nic dawno, tak bardzo mnie nie poruszyło, przyprawiając o łzę rodzącą się w moim iskrzącym oku, przepływająca po rumianym policzku i umierająca na samotnych ustach...

Doskwiera mi jednak troszeczkę......
a sam napajam się takim obrazem :)


dziękuje za to doznanie wizualne :*


P.S.
Dziś już samodzielnie metrów kilka... przepłynąłem

piątek, 6 lipca 2012

Pływający Małkip Artystyczny...

fot. by Dziadek
2011

 Ostatnio dużo bosych hasów, bełkotu, bosych hasów i jeszcze raz bełkotu.
Ale oprócz małych wynaturzeń, cielesnych ,,masochizacji" i dziobania komiksu, zacząłem na prywacie popełniać samo zadowalających... nauk pływania- które są niczym zapładnianiem gleby ;]

Wodna materia zawsze była dla mnie nieogarniętą przestrzenią, z którą chciałem zmierzyć się przez wiele lat- bez konkretnych efektów wizualnych- czytaj dupa leci, witkami macham w powietrzu, a ja opijam się wodą- co osobiście bardzo mnie śmieszy, bo trzeba mnie... ratować...
Mając za sobą kilku ,,nauczycieli", kończyło się rozochoceniem, salwą śmiechu i oczywiscie krzykiem, że jestem totalnym głąbem- mimo wychudzonego ciauka, lecę swoimi szkitkami na samo dno podwodnej, fizycznej cząstki.

Jednak w tym roku mamy mały przełom, bo jak wiadomo upartym małpiszonem jestem i prędzej czy później dopnę swego- nawet kosztem wielu rzeczy- taka natura ;]








 By zaoszczędzić swoim potencjalnym nauczycielom stresu i ciśnienia podnoszonego do 240, postanowiłem na własną rękę, podczas owych hasów i wyhasów (gdzie próżnie łechtam swój ciemny, etniczny pigment łoł), korzystać z uroków za miastowych oczek wodnych.

Włazimy... Nurkujemy... Łykamy powietrza...
Dupa znowu leci- trzeba fiknąć na plecka niczym delfinek (fik, fik), bo akuratnie na plecku unosić się umiem...
Szkitką nadal macham- eh dupa- znowu ciauko, niczym scyzoryk na dno opada...
Oki, wracamy do pozycji wyjściowej- rzucając się na wodę na strzałkę, witkami kołysząc...
Znowu blada dupa, łykając kolejny gardziel wody...
I tak bez endu...

Podwijam nóżki do góry by poczuć plastyczność wody, macham łapą, by pod palcem poczuć opór, który ciągle jest oporem...  Przepływając kolejny metr, nadal dupa leci, a nóżki mimo swoich belek, które orzechy łupać mogą, nie potrafią pomiędzy sobą, wódę pod oporem przepuszczać...

Jednak widać efekty determinacji, mizerne ciauko coś tam kaleczy- strachu przed woda nigdy nie miałem- tylko jak ogarnąć tak wielką jeziorną przestrzeń (niczym kot na pustyni, nieogarniający wielkiej kuwety), mając 150 w kapeluszu, posiadając gratisowo rozległy astygmatyzm i spore dwa (dwa i pół) minusy na swe oka, nieogarniając dodatkowo wodnego oporu  o_O

Pobieranie nauk w toku...



 Pewien Sarkastyczny Dziadek, po zeszłorocznych naukach pływania, w swej złośliwości pozwolił sobie (po mały zalążku wodnych prób) wysłać na świeżo książeczkę, która miała mi pomóc w machaniu szkitkami ,,na weekendy"- oczywiście w odpowiedzi na te złośliwości, nawet jej przez rok czasu nie przeglądnąłem, rzucając z gestem na półkę, a raczej pod nią ;]

,,Na drugi dzień intensywnych ćwiczeń, zamierzony plan minimum został osiągnięty!!! lol
KIMON SAMODZIELNIE UTRZYMYWAŁ SIĘ NA POWIERZCHNI WODY ;DDD

Zatem w kolejnym sezonie letnim, przystąpimy do dalszej edukacji pływania, tym razem odwrócimy go na brzuszek i zaczniemy od „klasycznego pieska” ;)
Nie, nie chodzi o taką pozycję łóżkową ;> tylko machanie łapkami w wodzie niczym psina.
Jak nauczy się tego, to potem już tylko zostaje: żabka, kraul, motylek, uffff….. ;DDD "

Niestety w tym roku do kontynuowania pływalniczych zmagań w jeziornych pieleszach nie dojdzie, z dość prostych powodów, więc w ramach dziecięcej (wiadomo, że wiele instynktu rodzicielskiego było) rekompensaty, dostałem małego suprise'a, który wywołał we mnie szczery uśmiech na facjacie ;]



 Znając swoją głupotę (która częściej na starość pcha się do łba), spontaniczność i etniczny temperament, zapewne nie zawaham się użyć tego urządzenia, podczas kolejnego wypadu za miasto. Mam tylko nadzieje, że w połączeniu z moim nowym narybkiem ostatniego włosa na głowie (buhaha) będzie to dość komiczne przedstawienie, nie wywołującego skrajnych doznań, przez potencjalnych obserwatorów z boku ;]




4:20
mmmmmmm

P.S.
Na horyzoncie pojawił się kolejny (mam nadzieje, że cierpliwy) nauczyciel, który wyraził chęci podtrzymywania Kimuszkowego ciauka na wodzie.

P.S.2
Znalazłem kapitalne miejsce na przemyskiej prerii (praktycznie centrum miasta) do naturystycznego ogrzewania- akumulator ładować trzeba ;]


Ten śpiew ,,ptaka" i cykanie ,,świerszczyka" ;]
eh

czwartek, 5 lipca 2012

Owocowanie...


 Smakujesz, doznajesz, siadasz, patrzysz...
Słuchasz, hasasz, dreptasz i znów patrzysz...
Uśmiechasz, pochylasz, łapiesz i znów patrzysz...

Zapowiadany has, dotarł do miejsca docelowego, któro wpija we mnie najczystszy wymiar obcowania i przyglądania się relacjom, a w szczególności relacji jednej- o której mogłem już swojego czasu troszkę napisać. Patrząc się na parę ludzi, wierzysz, że można się bezgranicznie uzupełnić, czerpiąc życiodajne soki z najdrobniejszych i najmniejszych szczegółów funkcjonalnych, nie poszukując ich poza swoim domostwem- można? można...

A ja tak cicho, pokornie, siedzę- robię swoje i bacznie się przyglądam, poszukując ciągle swojego (może wyimaginowanego) ideału, który w głowie się narodził właśnie podczas pierwszej, wspólnej konfrontacji.





 ,,Kady- działka na dom jest, rodzinne plemię jest, cegielnia z gliną jest- podwijamy rękawy i budujemy sobie wspólną chatę- spożytkuj swój zawód na rzecz budowania ekologicznych domostw, a my ugniatać podłoże wylewki będziemy. Na kurs jechać miałeś. 
Stawiamy od razu dwa- na pracownie artystyczną.
Piec już jest- chleb na zakwasie już się przypala.
Może kawałek pizzy? Taki chudy jesteś..."

Duch może hardy i ochoczy, ino ciało takie mizerne i słabe (a raczej lenistwem i małym portfelem owiane).





,,Czemu tak cicho siedzisz?
Zmogło Cię piwo?  
To pewnikiem seria ,,Pożal się Boże"- zrobiliśmy mały eksperyment tym razem, chyba z chmielu amerykańskiego- smakuje bananem nie?

Wyjdź na ogród.
Widziałeś? Mamy chińskie ogórki- słodsze w smaku niż nasze, rodzime sadzonki.
Troszkę chwastami zarosło- osobiście tłumaczymy się angielskim ogrodem i naturalnym biegiem natury- choć wiadomo, że to raczej wynik braku ogrodowego zacięcia.
Między pokrzywami szałwia, bazylia i mięta rośnie. 
Jeden pomidor nam czerwienieje- uważaj na ule, by Miszka nie wbiegła, bo wszystkie pszczoły wpierdoli i znowu gęba jej spuchnie. Przynajmniej much nie mamy w altanie."

A ja ciągle cicho obserwuje i doznaje- czasem ciężko słownie ogarnąć klimat, który wlewa miodu, nie pobierając go ani ciut ciut.
Może to się nazywa powrót do ,,domu"?






Refleksje po wyautowaniu ciągle są żywe i po głowie krążą, co jest owocujące. 
A takie rodzinne spotkania, są tylko kolejnym wyrazem w kolejnym rozdziale, który zacząłem znowu pisać. A może to na razie wstęp?
 Może czas na dalszą wędrówkę, wiedząc, że przemyska preria była, jest i będzie miejscem stałych powrotów.
Umieranie i narodziny. 
Ziarno, kiełkowanie i plon.

Najbliższe tygodnie, są chill'em samotnych hasów i paradoksalnym wymiarem pracy ponad stan oraz wykorzystywaniu wolnych chwil (a zdarza ich się kilka) na obserwacje i słuchanie- niekoniecznie rad, a samego podglądaniu funkcjonowania innych, czerpiąc z boku doświadczenie, na kolejny bagaż, który na plecka wrzucić trzeba i iść dalej.

 
Kolejne decyzje, no i znowu... zmiany. 
Lubie, nie lubię- są mimowolne.

Niby sam, niby nie- niby nóżki... 
Beztroskość?
Ustatkowanie?

Czego oczekuje?

...idę boso...



poniedziałek, 2 lipca 2012

Pracowniane Doznania- ,,Has" Me A River czyli Woda, Krecik & Jajo...


Wrócić do pracowni, nastawić wodę na kawę, drugą dłonią zabierając maszerującego pająka w stronę miski z czereśniami (w której o dziwo), nawet robaka nie doświadczysz- niby ekologia (bez lokatora?). Odsłonić zasłony, wpuszczając trochę wieczornego oddechu miasta- niekoniecznie spalin- mimo balkonu na samo serca centrum- gdzie życie powoli zamiera (jak to w małych miasteczkach owianych nocnym kocem)- a stan jest to niekontrolowanego umysłu w tym miejscu.
Kolejny raz płucze w miednicy stopy, po bosym maratonie- a nóż nikt mnie nie wyciągnie już z domu- a może sam się wyciągnę? Pogoda...

W duchu myślę- ,,kocham to miasto"- machając do Pani kioskarki z naprzeciwka, która zawsze dostrzega, kiedy zapali się u mnie światło podczas powrotu do Przemyśla- ,,Wrócił Pan. Na długo?".
Włączam pranie i rozkładam pościel na oknie, zastanawiając się czy przypadkiem, igły kaktusów nie będą znowu mnie uwierać podczas snu.

Rzucić się na pracownianą kanapę, z myślą, że kolejny dzień minął pod innym tekstem źródłowym, którego karteluszki w głowie przewracam. Czajnik zaczyna piszczeć- zalewanie kawy w momencie zapalania kadzidła, który niweluje siekierę unoszącego się dymu papierosowego jeszcze z poprzedniej nocy... Terpentyna, kawa, nikotyna... Przesiąknięty cal każdego zakamarka piżmowym olejkiem, którego niweluje niosąc kolejny (enty) kubek kawy.
Muzyka...

Dzwonek do drzwi- czas nastawić więcej wody- mamy znowu gości :)

Lubię swoja pracownie- nie tylko ja ją lubię.
A kto bardziej ją lubi?
Przesiadujący, oderwani od rzeczywistości, choć na chwilę zapominających o problemach swoich- mimo, że nagle o problemie nie ma potrzeby mówić- wystarczy doznać kubka kawy w ,,normalności" w wymiarze duchowości (artystyczności?)- czy ja jako ,,codziennik" niekoniecznie przemyski?
Może obydwoje?
A może wszyscy razem?


Jednak wyciągamy sie na has razem- zawsze to raźniej porozmawiać (posłuchać) o problemach w terenie- a jak wiadomo, nic nie robi lepiej jak ostry wycisk spacerowy po okolicy- ,,Ej! Ściągaj buty! Po trawie iść możesz boso- koniecznie. Zaraz tam psie kupy- szybciej kuny, bo latają ostatnio jak oszalałe- wyślesz najwyżej totolotka".





Jednak i sam się wyciągam na te hasy- maja zupełnie inny wymiar doznaniowy.
Dostrzegam więcej- a i czuje więcej.
Przyzwyczaiłem się- może inaczej- tak wybrałem- może z konieczności?
Wybór zawsze jest wyborem- złym- zależy od perspektywy- a jeśli doznajesz więcej?
Hem?

Już dawno pewna Wiedźma powiadała- patrz pod nogi- patrze, nawet dokumentuje, mimo, że o inny wymiar chodziło- mimo, że chodzi się boso. A podobno zaraźliwe- niczym opryszczka po napiciu się z cudzej, butelnianej szyjki- a jak wiadomo szyjki malinki lubią- niekoniecznie podążające Sputnikiem w zimne Galaktyki, które o dziwo ( a może nie dziwo) mniej zimne się robią.

Wieczory nadal duszne- może zamknę okno?





C.D.N.
;P

czyli

zapowiedź miejsca ,,docelowego"

(w roli ,,Jaja" Stary Zakapior- PeKaJot)




P.S.
Pamięta ktoś historię rozdeptanego moim wielkim cielskiem, podczas nocnego hasu, biednego Krecika?

Sprawa ciągle w toku...
Bóbr z nad Sanu wytoczył już proces...



Mamy już kolejne ofiary Kimuszkowych maratonów, gdzie zbija kolejne kilogramy nagromadzonego podskórnie tłuszczu...

Shame U K.I.M. ...