niedziela, 22 stycznia 2012

Break Ya Neck...


 Skoro obracam się ostatnio wokół etnicznego tematu, czas kontynuować rozgrzane poletko
(pomijam fakt, że zostałem ochrzczony Paplą Plemienną wianuszka wiedźm i czarownic).

Przy ostatnich oględzinach w warsztacie, spotkała mnie (kolejna) niemiła sytuacja, mimo całego miodowego uroku dnia- o czym nie wspomniałem. O tym, że zgubiłem swoja małpę, która była nieodłącznym elementem mojego pląsu, powiadałem już nie raz i nie ma bata bym to przełknął i przebolał...
W ramach tego, powróciłem do swojego starego naszyjnika, wykonanego przez Wiedźmę z Sadu, który dostałem podczas jednego ze spotkań przy zupce u Pani Lusi w uczelnianym bufecie (u boku Cypisiora)...

Jest piękny!
Z obiektywnych reakcji wiem, że podoba się bardziej, niż ukochana, kościana małpka.

Pech chciał, że podczas czyszczenia matrycy, stało się to samo co w pierwszym wykonaniu z małpą (która na wakacjach pękła, po upadku na podłogę)- tym razem naszyjnik się rozwiązał z mej szyi i padł plackiem o kaflową posadzkę...
trah...

no i efekty widoczne są na zdjęciach ;/
SIC!



 Jednak naszyjnik tak pękł, że można go jeszcze odratować- na szczęście w nieszczęściu nie puściły wiązania cieniutkiego sznureczka (o który Doro się bała od samego początku jego powstania)- zatem czas zaopatrzyć się w kropelkę...

ale jak na razie wylądował na półce...

Dwa naszyjniki, tak przeze mnie ubóstwiane, szlag trafił, więc musiałem przeprosić się z inną materią, która ani razu nie była przeze mnie noszona, a która przeleżała w szkatułce swoje- bo pół roku ;)


 Z racji, że podczas warsztatów w Starym Sadzie (gdzie czułem się chwilami jak jeden z gospodarzy, otaczając opieką i felietonem innych buhaha), podczas obdarowywania zaproszonych gości, zostałem... pominięty przez swoją swobodę, oczywiste ,,bycie" tam, przyjaźń między nami- o czym sama Cukiniowa Gospodyni, przypomniała sobie po czasie (co oczywiscie rozlało wiele pozytywnego i wewnętrznego ciepła) ;) 

(tak na marginesie, jako jedyny z uczestników prowadzących poletko, nie pisałem o smaczkach tych warsztatów- z racji odwyku bloggerowego... ale jeszcze nie raz się pojawi jakieś miłe wspomnienie w tej materii- szczególnie związanymi z pewną sytuacją, która być może zostanie ukazana w chrabąszczu)

Anu więc sam musiałem zadbać o siebie mając dostęp do wielu, profesjonalnych materiałów, by nie wyjechać z pustymi rękoma- więc postawiłem na etniczne gadżety szyjne ;)

Z racji, że pewien zakapior dostał wspaniały, cynamonowy wisior z labradorytem, zrobiłem sobie podobny egzemplarz własnymi przeszczepami- zmieniając kilka dodatków, z myślą by kiedyś wspólnie wyjść w nich na pląs.

A piękne szyje... to piękne szyje 
;)


Zatem obecnie owy wisior stał się nowym atrybutem- choć obiektywnie stwierdzam, że dwa wcześniejsze naszyjniki nosiło się o niebo lepiej- może to kwestia przyzwyczajenia? a może dlatego, że były wykonane przez kogoś innego, czerpiąc z nich wiele sentymentu i energii duchowej jednocześnie?


  Drugi, wykonany naszyjnik siłą rzeczy został zachomikowany przez moją siostrzenicę, bo stwierdziła, że chce wyglądać jak ,,Onkel Aruś" i z dumą wyjechała z cynamonem ;)



Kręcąc się nadal w etnicznych charakterze, zapraszam niebawem na mały powrót do przeszłości- gdzie pierwotny klimat (pierwsze chrabąszcze) afrykańskich chatek, przypomni o mej mieszance rasowej...

P.S.
na pierwszym zdjęciu naszyjnik został położony na orientalną chustę, którą dostałem w ostatniej chwili wyjazdowej z warsztatów od Doro- która przeszła kurzem i gliną przez moje nierozgarnięcie ;)
ale o tym przy innym wpisie wraz z suprise'ami ze Starego Sadu, które przeleżały dwa tygodnie na ,,ukochanej" Poczcie Polskiej...

11 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. po prostu taki materiał- nie przystosowany dla rozhasanych i nierozgarniętych osobników... nad czym oczywiscie ubolewam

      Usuń
    2. Zawsze, kiedy gubiłam lub traciłam jakiś ulubiony artefakt przytrafiało się coś bardzo cennego duchowo. Bardzo dziwna zależność.
      Będę szukać zastępczego kamienia a Ty rozejrzyj się za metafizycznym zadośćuczynieniem.

      Usuń
    3. ;) ale to już dwa artefakty i nic się nie dzieje cennego, wręcz przeciwnie- porażka za porażką- na własne życzenie- ale o tym już wiesz ;)

      kamyka nie szukaj- zakleimy zakapior :D

      Usuń
  2. Hm hm, wygląda, że się dzieje...

    I porządki pan widzę zrobił na blogu :) Ładnie, aż przejaśniało!

    :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. co Wy z Doro z tym ,,dziaciem"?

      porządki będą- i to jeszcze nie jedne- i do tego porządne- trzeba pozamiatać to i owo, tego i owego- i to nie pod dywan, ale do zmiotki!!!

      Usuń
    2. Kimciu, zawsze warto posłuchać co starsi mają do powiedzenia, co niejedno już strate przeboleli, hej ;)

      Usuń
  3. Ajjj... szkoda tych piękności, trzymaj je wciąż, by energia z nich nie uciekła :) A siostrzenica ma świetny wzór do naśladowania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oczywiście, ze będę trzymał :) nawet naprawię, by godnie znów nosić ;)

      czy wzór dla siostrzenicy?
      tego to nie wiem- choć jest moim oczkiem w głowie, tym bardziej, że widujemy się tak rzadko...

      Usuń
  4. och co za cholerstwo złośliwe jakieś...nienawidzę jak się takie rzeczy przytrafiają! mam nadzieję, że uda Ci się naprawić ulubiony kamień...

    ...a moja bajka jak się skończy...sama nie wiem...na blogu napisałam o dwóch opcjach...ale może to nie jedyne...

    OdpowiedzUsuń