piątek, 29 czerwca 2012

Tupot Bosych Stóp...

znajdź braterską różnicę...


Powrót do Krakowa (mimo, że dość krótki), obfitował w tak skrajne doznania (i wydarzenia), że pewnikiem zachomikuje je głęboko w serduchu, szczególnie do nadchodzących tygodni pracy i wytrwałych... ,,dążeń"
(,,...i ciągle do czegoś dążysz Dziubas...").

Miłe powitanie w nowej, maszkowej pracy (kolejny bar i kolejne DARMOWE litry shot'ów, drinków i celtyckiego chmielu), spotkania, spacery, rozmowy, hasy, wyhasy, odebranie obrazów z FORMY, wysyłka zamówień, swojej własnej prywaty do Przemyśla (stragan by się nie zmieścił do pociągu) i chrabąszczy na kolejny festiwal... i bla bla bla.
Nie załatwiłem wszystkiego co powinienem z racji emocjonalnych priorytetów (czytaj potrzebnego spotkania z Anetą czy całodziennego hasu z Paciorem- o czym wizualnie w całościowym poście)- ale co się odwlecze, to nie uciecze.






Jednak tak na prawdę są to tylko półśrodki, i to nie one tak bardzo mnie dotknęły...
a ruszyły (ponownie) dość skrajnie (SIC!), dając niezłego emocjonalnego chwiejaka (rollercoaster), który pozwolił raz jeszcze zastanowić się nad wyborem (choice, choice, choice)- co jest dla mnie dobre, a co mniej, co mnie emocjonalnie boli, z czym sobie nie radzę, a z czym znowu muszę się samotnie, w duchu skonfrontować, by nie pakować się z życiowym balastem w to ,,co nowe", nie popełniając tych samych (wewnętrznych) błędów.

Lipiec zapowiada się takim miesiącem- ale z umiarem- tym razem nie jest to tykająca bomba czekająca na wybuch.



Wydawało mi się, że konfrontacja oko w oko w samotni, sam ze sobą, pozwoli na wyciągnięcie pewnych wniosków- jest to część prawdy i pół prawdy- jednak dopiero teraz zaczyna wszystko wyłazić, niczym robak z umytej czereśni- z wierzchu bardzo dorodnej (łomatko jak breakdance'a tańczyły w tej misce- ale twardo nie zaglądałem do środka, wypluwając ino pestkę)...
ale w środku?

Zaczynam coraz bardziej ,,przeżywać" każde wypowiadane słowo, a słowo, któro do mnie przemawia, ma jeszcze większą siłę rażenia (nadwrażliwy cipak)- stałem się niczym gąbka- która w paradoksie się kurczy do wewnątrz, ważąc każdą literkę- prosząc o to samo odbicie po drugiej strony lustra.






 Z kolejnym rokiem coraz bardziej utwierdzam się w fakcie, że jednak nie dla mnie piękne doznania- mimo, że chyba nikt nie zasługuje na samotność i nie będę udawał zimnego głazu, że tego mi nie brakuje, by być ,,ostatnią stacją do...".
A ja zastanawiam się dlaczego- katując się fizycznie (no no) i psychicznie.
Może to jest ta droga, by więcej tych doznań i tęsknic zamykać w chrabąszczach? 
Może...








Sieci i nici zaczynają się przeplatać, niekoniecznie w takiej materii, która mi pomaga- podobno najlepsze są cięcia, gdy robi się supeł... nie mam w zwyczaju tego poczynać.
Czuje się jak egocentryczny... łącznik i to w wielu materiach, relacjach i płaszczyznach.


Urodziło się pytanie:
Czy ten odbiór (obecny strach?) to wynik zranienia i przeszłości, czy zupełnie nowa, rodząca się intuicja?
Anu więc przyszedł czas na kolejne, wewnętrzne badania.


Powróciłem na swe ,,korzenne", pradziadowe włości- bom w końcu Pan Twardowski






 Dziękuje Paciorowi (znany tu od niedawna jako Stachu/ Trzy Kropki) za ten całodzienny has, obfity nie tylko o czereśnie i pęcherze u stopy (nie mojej oczywiscie, bo mam już niczym słoń), ale przede wszystkim o doznania (wizualno, emocjonalne)- szczególnie za brak oceny oraz rad ;]

Patrząc z boku, można pomylić nas do braci- nie grzeszymy raczej wzrostem, lubując się w etnicznych gadżetach- czasem miło się tak odbić w lustrze ;P
Choć mentalnie... mogę tylko słuchać.



 Post miał być raczej ,,hasający", stało się troszkę inaczej- wybrałem... ,,bełkot" z dedykacją.

To nie jest mój najlepszy dzień- tłumacząc go nieprzespaną, dreptającą nocą i podróżą ze stragano-cyrkiem do domu ;]


Dedykacją muzyczną krótki montaż wczorajszego hasu :)

smacznego




P.S.
 Has po mieście ma swoje minusy- szczególnie jak się wnosi na dywan wszystko co ludzie za siebie rzucają ;]

P.S.2
Pacior otwiera poletko na bloggerze- póki co miałem przyjemność zobaczyć wersje roboczą- zatem informacja niebawem poleci w eter na ,,Passionie"- będzie to ciekawa lektura, jak i do kawy, tak i do poduchy- skubany ma pióro w łapie- łącznie z doznaniami wizualnymi (fotografia)

P.S.3
Edycja posta wyniosła sztuk 6- odcinając za każdym razem zbyt wielką ilość wylewnego ślinotoku o_O
tym samym posiadając w wersji roboczej, nocne raporty, które mimowolnie nie wylazły 




9 komentarzy:

  1. Wypisz, wymaluj bliźniak jak nic ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. widziałem! Kapnęła Ci... ślina ;]
      buhahaha

      uważaj ;] no

      Usuń
    2. ale tylko odrobinkę pociekło ;)))

      Usuń
  2. Och! Gdzie te białe kamyczki dopadliście takie niezwykłe?? Tak sobie wyobrażam Samoa ;D

    Oraz fot falek na wodzie z tą zielonkawą sugestią mostu - radość od rana :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Toż to nie Samoa ino Buckland, a w tle dwa hobbity :)))

      Usuń
  3. Że heu? Bliźniak to od blizn po bąblach na stopie. Hobbit by i pasował ale ja nie za bardzo za piwem, chyba że Gollum, sssskarbem wyprany do goła. Za has dziękować dziękować... Kamyczki owszem, na Samoa i Titiki w okolicach klasztoru Norbertanek, to takie dzikie plemię...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. blizny wynikiem poświecenia dla zapoczątkowanej barefootingowej kinematografii ;]
      to nie ja kazałem Ci hasać (z pęcherzami po wrzącym asfalcie) po kracie bosą stopą- ale doznanie faktycznie imponujące ;]

      czuje, że jeszcze nie jeden taki has się szykuje :DDDDD

      karabińczyk do cynamonowego naszyjnika (brakującego, braterskiego ogniwa) zakupił? hem?

      a kamyczki chłodzące- polecam po całodziennym hasie ;]

      Usuń
    2. Karabinka jeszcze nie ma, ale jest drucik

      Usuń
    3. oooooooooo :D
      z braku laku ;]

      nich się dobrze nosi- ma ładunek pozytywnej wibracji :)

      Usuń