czwartek, 14 czerwca 2012

Mothman...


Mimo, że mieszkałem swego czasu w samym sercu lasu (Ustrzyki, Kwaszenina- do 8 roku życia) oraz dorastałem na obrzeżach miast, na osiedlach wojskowych również umiejscowionych w zielonym terenie w specyficznej autonomii (Sanok do lat 16), po malowniczy Przemyśl, to dopiero teraz, gdy jestem w Krakowie nawiedzają mnie nocne stwory- o których zdarzyło mi się już napisać... Mimo, że nocne życie prowadziłem od zawsze...
Wczorajsza wizyta o 2 nad ranem jednak przeszła moje najśmielsze oczekiwania...
Miałem przyjemność ugościć Laothoe Populi...

Piękne zjawisko- w pierwszym momencie, gdy motyl zaczął trzepotać za szybą, pomyślałem, że to mały wróbel, bądź nietoperz...

Został zaproszony do wewnątrz, znajdując swój... dom?



,,...Ćmy często kojarzono ze śmiercią. Postrzegano je jako śmiertelny zwiastun - np. kiedy ćma wleci do domu i zgasi płomień świecy lub gdy przyleci do człowieka w śnie, jawiąc się jako ciemna kobieta, która pragnie odebrać mu życie.
Ćmy symbolizowały zarówno zbłąkane dusze (Słowianie i Grecy), jak i te zbawione, które odwiedzają ziemię przybierając piękną formę ćmy, która daje im swobodę. Także dusze żyjących przybierały tę postać, gdy opuszczały swoje śpiące ciała.
Ta symbolika śmierci wiąże się oczywiście z nocnym trybem życia większości ciem oraz ich związkiem ze światłem księżyca, ze świecą, czy w ogóle z ogniem, w którym często giną.

Indianie Ameryki Północnej przyglądali się ćmom pod innym kątem. Widzieli ich chaotyczny lot i gwałtowne zmiany jego kierunku, niepohamowany pęd do ognia. Ćmy kojarzyły się im z szaleńczą zabawą w rytm melodii, której ludzie nie mogą usłyszeć. I w ten sposób symbolika ćmy została poszerzona o aspekt chaosu.

W wielu krajach (Serbia, Chorwacja, Czechy) wierzono również, że pod postacią ćmy kryją się wiedźmy - ćma jest synonimem mądrości i strażniczką wiedzy tajemnej, symbolizuje łącznika między światem żywych i zmarłych, a więc i znajomość innych światów, w tym zaświatów.
Dla Słowian natomiast ćmy były błądzącymi duszami,  pod ich formą mogły się ukrywać zmory, jednak widziano w nich również symbol mądrości..."

(źródło)
O symbolice ćmy i jego podopiecznych, można przeczytać również tu, która też jakoś wewnętrznie do mnie przemawia ;]


Odkąd zaczęły odwiedzać mnie nocą ćmy, powróciłem również myślami do wiedzy, a raczej zainteresowań, którymi od małego dzieciaka karmił mnie ojciec...
Od małego miałem wpajaną rzeczywistość innych światów- w wymiarze przede wszystkim duchowym, przenikaniem się niewytłumaczalnych przez naukę zjawisk, obecność duchów, sił, energii, mar oraz świata, którego dotknąć nie można.
Babcia od strony Ojca, była silnie związana z czynnikami, które nie da się rozumowo wytłumaczyć- dlatego chyba nie ma takiej siły, która mogłaby mnie wprawić o zdumienie.

Ale na ten temat, powinien pojawić się odrębny post na tym blogu- ponieważ nie raz miałem przyjemność doświadczyć ,,innych" doznań i poznać ludzi, których można nazwać ,,nietuzinkowymi" w swej istocie duchowej i wymiarowej- uważam, że jest to pewien rodzaj zaszczytu jaki mnie dotknął przez los.

Ale mniejsza o to.

Książki Victora Farkasa w domu były codziennością- i były to pozycje, na których uczyłem się czytać- oraz inne zbiory, których po prostu już nie pamiętam. Ojciec mimo odznaczeń wojskowych, rzucił oficjalny mundur, na rzecz freelance work (obrazy na zamówienia, dorabianie na fuszkach itd)- chyba charakterek mam po nim w sposobie funkcjonowania. Jednak jego pasją było pochłanianie wielkich ilości książek w każdej możliwej dziedzinie- w szczególności filozofii oraz niewytłumaczalnych zjawisk- był po prostu molem...
Książki były na każdym możliwym metrze kwadratowym mieszkania.


Kiedy dzieci były zafascynowane Dragonball'em, Power Ranger'sami czy innymi dzikimi bąkami, o których nie miałem wtedy jeszcze pojęcia- ja wypatrywałem się wieczorami zza okno (również to wpoił we mnie ojciec- siedzenie po nocach), w poszukiwaniu mojej ulubionej, intrygującej postaci z owych książek...
Gdy byłem już nieco starszy, a mieszkałem już wtedy w mieście, do kin w 2002 roku, wszedł film ,,Przepowiednia" oparta na faktach autentycznych relacji z Wirginii Zachodniej, dotycząca właśnie wyżej wspomnianego ,,Człowieka Ćmy...". 
Z sentymentu wobec Ojca (nazywanie go żartobliwie ,,Człowiekiem Molem"), oraz dziecięcych pobudek, udałem się do kina...
Później zainteresowanie opadło i zostało obecnie przytłoczone zupełnie innym wymiarem rzeczywistości, poszukiwań oraz pasji- skupiając się na strefach wewnętrznych, duchowych, odkrywania sfer ,,ponad" w wymiarze człowieczym, psychologicznym i seksualnym.


Mój wczorajszy gość był ostatnią częścią zagadki- układanki, a raczej homo projektu, który od dłuższego czasu klarował się w stworzeniu, którego głównym inicjatorem był mój współlokator (Arthi), udostępniając swoje ciało.
Poszukując osobowości i twarzy do nowych chrabąszczy, które muszę ,,czuć" (nie bawiąc się już w kooperacje), pojawiają się nowe koncepcje, które ciągle dojrzewają, czekając na czynnik zewnętrzny by mogły ulecieć... Wszystkiego nagle tyle przybywa...
A potrzeba wyzwalania się w obrazie jest jeszcze większa.

Mothman stał się inicjatorem do chyba najbardziej przesiąkniętego symboliką chrabąszcza- który jak w przypadku Wojownika- sprawia, że w niego wsiąkam od najbardziej skrajnych doznać, strachów, bólów i emocji...


Minuta za minutą wpatrywałem się w Motyla...
Piękny... Po prostu piękny...

Jednak musiałem swojego wczorajszego gościa, wyprosić dość prędko...
Zwabiony światem, musiał powrócić na łono, bym nie przyczynił się do jego śmierci...

Mimo, że pokusa przywłaszczenia sobie takiego partnera do nocnych chrabąszczy, była bardzo mocna...



P.S,
Jestem przebiegłą Czarną Mambą...
W konspiracji z Jadowitą Żmiją ;]
look out!

P.S.2
Czy tym razem młody Padawan przerośnie mistrza?

9 komentarzy:

  1. Nastrosz topolowiec... często mnie odwiedzają na wsi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chyba odpowiednie miejsce dla takiego małego potwora :)

      Usuń
    2. wiesz wpadały też zawisaki powojowce... to potworki :) są dwa razy większe...

      Usuń
  2. Miałem kiedyś bliskie spotkanie, sam na sam z dziesiątkami motyli, przyklejone do sufitu hibernowały w takim jednym zaczarowanym miejscu w dolinie Osławy, był środek zimy, pełnia, piwnica do której się schodziło po świecących schodach, My, "opuszczona" chata, noc, muzyka... i trochę grzybów. Oj. Ale się wtedy drzwiczki otwierały, nie wiem czy to nie za intymne do opowiadania, ale powiem że jest w tych latających motylach szybkie łącze... oj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wspomnienie godne chyba nie tylko małego, wstępnego obrazowego ,,intro" w komentarzu :)
      im dłużej przysłuchuje się wypadającym przez Ciebie słowom zamieszanym tutaj na blogu, mam nieodparte wrażenie, że mógłbyś stworzyć niezłe opowiadanie o swoich doświadczeniach- namacalnych i duchowych.
      A Twój fotoblog- z dziesiątkami nieziemskich zdjęć z różnych zakątków, są tego dobrym przykładem.

      cieszę się bardzo, że zostawiasz po sobie tutaj ślad :)

      Usuń
  3. Może i kiedyś napiszę, jak się Arti nie będzie tyle opieprzał ze wskazówkami, które mi wisi od dwóch miesięcy :p prztyczek

    A dziękować dziękować.. dla mnie to kilka wspomnień i w dodatku jednowymiarowych chyba, szkoda że nie da się zapisać wszystkiego, sama próba rejestracji chwili już ją kreuje w jakiś sposób. Choć może nie szkoda :)
    I wzajemnie... Chrabąszcze sprawiły że inaczej patrzę na grafikę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no wiesz ;]
      z Arthim to czasami tak jest... ale nic nie powiem bo mi się oberwie, gdy powrócę na krakowskie włości ;>

      szkoda, nie szkoda- chyba właśnie to jest urok wspomnień, że zazwyczaj zapamiętuje się obraz przetworzony- czasem naganiany własnymi emocjami i wyobraźnią, dodając im smaku i uroku- jeszcze większego :)

      za ostatnie zdanie, jedynie mogę uchylić czoła nisko, skromnie dziękując jednocześnie :)

      Usuń
  4. Kolejna biedna ciemka, która dała się złapać na złudną słodycz lewitującej kulki miodu ;P ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak to już jest, jak nie odczytuje się znaków i ostrzeżeń, które leżą pod samymi stopami, pod nosem rzekłbym nawet...

      niestety- nie wszystko złoto co się świeci- a czasem słodycz prędko muli... trzeba wziąć ranigast, bo czar przyjemności pryska.

      Usuń