

Wczorajszy has przyniósł wiele znaków zapytania, pytań, niepewności...
co dalej...
zapytałem czego tak na prawdę oczekuje od siebie, od przyszłości...
po co wyjazd, do czego ma posłużyć... jakie wartości ze sobą niesie...
jest mi przecież dobrze w miejscu gdzie jestem, z ciepłymi ludźmi których mam przy boku, z praca którą w ręce upycham...
czego szukam?
mimo, że lepiej być nie może w swoim utopijnym światku, gdzie jest bezpiecznie- to ja porywam się na zmianę otoczenia, klimatu...
mimo, że jest to tylko ,,na chwilę", by doznać, poznać i łaknąc nowego... bo nic w miejscu nie stoi...
wszystko płynie do przodu...
jak to powiedział człowiek dla mnie ważny:
,,życie jest ciągłym ryzykiem i decyzjami przynoszącymi efekty, ciągłym poszukiwaniem siebie, miejsca i wartości... kto nie ryzykuje, nie szuka realizacji swych marzeń, ten zatraca smak życia"


mimo, że powracać będę na swe włości co 2-3 tygodnie, do pracowni, do grajdołka, które pokochałem od nie dawna, do przyjaciół...
to mimo wszystko zmiana daje troszkę szpilkę w serducho ;]
na pół roku? na rok? na dwa? na pięć?
nie wiem...
wszystko wyjdzie w praniu... ale jak nie spróbuje to się nie dowiem...
może się poukłada, może będzie ciągle toczenie kamienia pod górkę?
a może po prostu się ustatkować, siedzieć na tyłku i nie szukać sobie dziury w całym?



tyle się kluje, tyle się zapowiada- a ja znikam...
aj... czasem potrzebuje by ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody...
pracownia opustoszała, zapakowanym...
sztaluga nr 1 w pudle zamknięta, obrazy taśmą zaklejone, walizka już pod drzwiami stoi...
kadzidła pogaszone, olejki już zatracają swój zapach...
muzyka ucicha...
oczekuje na mego graficzno- duchowego szefa, który ciałem swym ma się pojawić ze słowem- ,,ruszamy?"...
łyk ostatni kawy, zamykam drzwi do pracowni i... hasam...
The End Of The Day...
w końcu planom stała się zadość... a na ustach pojawiła się niepewność...
na koniec dedykacja muzyczna dla moich kochanych wariatów :*
