piątek, 13 maja 2011

,,Dry..." part 3


,,Dry..."
part 3

ołówek automatyczny 0,9 HB + czarny akryl na kartonie
50x70

czyli ostatnia odsłona rysunkowych oględzin tryptyku ;]

pojawić miał się wczoraj, ale chyba nie trzeba powiadać, że blogger narobił troszkę zamieszania, zawieszając działalność na chwil kilka- co za tym idzie zjadł niektóre posty obserwowanym chrabąszczom ;] mam nadzieje, że posty na nowo zostaną umieszczone przez autorów, bo bądź co bądź były bardzo sympatyczne ;]

w takich chwilach się raduje, że jestem w trasie, więc nie miał co mi... zjeść ;]


Od jakiegoś czasu przestałem angażować się w wyjazdy kolonijne, zimowiska jako wychowawca, warsztaty artystyczne no i prywatną, indywidualną pracę z wychowankami z placówek...
studia, dyplom, teraz ciągłe życie na dwa fronty, amok pracy...

Każdy kto pracuje z osobami niepełnosprawnymi, wie ile to daje ciepła i poczucia bycia potrzebnym drugiemu człowiekowi- któremu poświęca się swój czas, sporo serca i staje się to już częścią funkcjonowania, codzienności, która odpłaca się tym samym...
wymaga to sporo ciężkiej pracy- jak i fizycznej tak i emocjonalnej, cierpliwości...
czasem sa chwile zwątpienia- ale jeden uśmiech i promyk w oku dają tyle mocy, tyle siły, że wtedy wszystko puszcza :)

Do dziś widzę oczka jak guziki mojego wychowanka z niedotlenieniem mózgowym, z którym spędzałem każde popołudnie zajmując się jego lekcjami :)
Do dziś widzę to pożegnanie po kilku miesięcznej pracy z autystycznym chłopczykiem, który wtulił się we mnie tak mocno, że tchu mi zabrakło :)
Do dziś dzieciaki z wyjazdów mówią mi dzień dobry, kłaniając się w pas na ulicy z uśmiechem od ucha do ucha- mimo, że już są nastolatkami, a chłopaki dawno przerośli mnie o głowę, a dziewczęta są już pannicami :)
Do dziś widzę początki zabawy pędzlem dzieciaków na warsztatach malarskich, które mogłem prowadzić :)

pokochałem to obserwując prace mojej siostry, która jest terapeutą zajęciowym :)
jeszcze jako gówniarza zabierała mnie ze sobą na zajęcia :)

Ostatnie tygodnie bardzo nasiliły powrót do wolontariatu, pracy z dzieciakami i osobami niepełnosprawnymi... Wiele poszlak, znaków, wskazówek wysyłało mi sygnały by podjąć decyzję, która ciągle czuła niedosyt :)
napotykanie osób pracujących w wolontariacie, pracujących z dziećmi, w szpitalach, na placówkach... ciągłe napotykanie na ulicy wychowawców z ich niepełnosprawnymi wychowankami na wycieczce, wyjściu na miasto- jak i w Krakowie tak i w Przemyślu...
spotykanie ich oko w oko na przejściu, w sklepie, nawet pod swoją pracowienką...
no i propozycja wyjazdu na tegoroczne kolonie z dzieciakami z domu dziecka...

Pękło we mnie wszystko, gdy na zakupach na zielonym rynku przyszła kobieta ze swoim synem- może był młodszy ode mnie o kilka lat...
powolutku kroczył swoimi chudymi nóżkami, ręce miał powykręcane, nie mówił- wydając z siebie zdawkowe dźwięki, był zgarbiony, a z jego rozchylonych ust ukradkiem ciekła ślina...
ładnie obsługując, podając reklamówkę z owocami... chłopak próbował ją zabrać w swoje dłonie... Popatrzył się na mnie, uśmiechnął się a w jego oczach zobaczyłem niesamowitą głębie, jak w oczach moich byłych podopiecznych...
kilka słów padło z mojej strony, na które odpowiedział gestami i dźwiękami :) powiedziałem kilka śmiesznych zdań, na które zareagował niesamowicie ciepłym śmiechem...
podszedłem do niego opuszczając stanowisko, poklepałem po plecach by słuchał się mamy i podałem małą reklamóweczkę, którą z pełną dumą wziął w swoje dłonie...
odszedł i odwracał się kilka razy machając i się ciesząc :)

łzy podeszły mi do oczu... poczułem takie gorąco, taką siłę, a z drugiej strony wielki żal do siebie, że zrezygnowałem z tej pracy...
koleżanka ze mną pracująca powiedziała:
Kady... to jest jednak Twoje powołanie...

Dlatego postanowiłem, że oprócz grafiki warsztatowej, podejmę w przyszłym roku studia na pedagogice specjalnej...
jak na razie powracam do wolontariatu zaczynając od wyjazdu z dzieciakmi na kolonię zaraz po egzaminach wstępnych :)

a marzenie o stworzeniu swojej pracowni, gdzie niepełnosprawne dzieciaki będą mogły tworzyć, w końcu będzie mogło się spełnić :)
wiem ile to dla nich znaczy... jak jest to im potrzebne... jak mi jest to potrzebne...

bez ludzi usycham...
a jestem jak gąbka, napajając się ich ciepłymi emocjami :)

Jak widać, pusta małpa potrafi jeszcze coś innego robić niż tylko hasać i pałętać się między nogami ze ślinotokiem na ustach ;]

7 komentarzy:

  1. Jestem wzruszona tą opowieścią obudziłeś we mnie dawne wspomnienia (co prawda moje doświadczenia dotyczą pracy z dziećmi i w ogóle z ludźmi niepełnosprawnymi fizycznie od urodzenia i po wypadkach ,ale odczucia i reakcje są zapewne podobne do Twoich) Ja niestety do dziś żałuję że musiałam zaniechać tych wyjazdów a dzisiaj jak to przeczytałam jakoś ze zdwojoną siłą wróciły te dawne chwile,odkopałam stare fotografie z wakacyjnych wyjazdów bo tylko one zostały jako uwiecznienie wspomnień...Świat jest mały a kiedy robisz coś dla kogoś wydaje się piękniejszy,te uśmiechy,roziskrzone spojrzenia szczęśliwych mimo wszystko dzieciaków SĄ BEZCENNE.

    POZDRAWIAM KIMI I DZIĘKUJĘ ZA TEGO POSTA...

    OdpowiedzUsuń
  2. Też mam doświadczenia z pracą z dziećmi niepełnosprawnymi, może nie aż takie jak Ty, ale kurcze..ich jeden uśmiech, ta wdzięczność w oczach..to jest niesamowite!;) W ogóle to podziwiam Cię na maxa, że robisz tyle rzeczy, jesteś takim dobrym człowiekiem i jeszcze masz taki talent!;) I jeśli rzeczywiście to jest Twoje powołanie, to życzę Ci abyś szedł w tym kierunku;)
    Pozdrawiam!;))

    OdpowiedzUsuń
  3. To ciekawe, jak pewne idee czekają, aby dojrzeć i zakwitnąć. A później wydają owoce.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kim- złote usta, złote serce;)
    Powodzenia w realizacji marzeń:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bo wszystko ma swój czas, a każdy prędzej czy później odnajduje swoje miejsce i ma szansę odnaleźć powołanie.

    Praca z dziećmi daje energetycznego kopa :)))

    OdpowiedzUsuń