Autoportret przy świecy...
akryl na płótnie + faktura
50x70
nieświadomie cykl powstał, sprzyjający dniom ostatnim...
rozpoczęty jeszcze przed cała bolączką imieninową świąt nas wszystkich oraz tych którzy już zmagają się w innym wymiarze rzeczywistości...
zamknąłem smutek, zamknąłem zmęczenie, zamknąłem ból, zamknąłem stan swój ostatni... zamknąłem... niech już nie powraca więcej, niech uleci, niech zagaśnie...
przez miesiąc czasu moje ciało postarzało się o lat kilka...
no cóż... życie samo...
te pytania wszystkie, te zawirowania, chwile mijające, bytu refleksja... fizyczno- psychicznie pożera mnie niczym nocna mara czekająca pod łóżkiem dzieciaka pierzyną się tulącego by wciągnąć go do świata swego, tłamsząc, strasząc, opijając się strachem jego...
nie jest okres łatwy to, nie jest to okres zwykły... przełom wewnętrzny, który na wybuch czeka, który czeka na punkt kulminacyjny, która jak woda nurtem pędząca, poleci ze wszystkimi aspektami życia... czeka cichutko, cierpliwie niszcząc przy tym wewnętrzne ja...
ale weekend, który tak ukradkiem przeminął, przez te trzy dni energią mnie powalił...
powalił na kolana, podniósł i motywacji dodał...
zastrzyk, lekarstwo, piguła...
dni w których odżyłem, oddech złapałem w pierś mocno, uśmiech na nowo narodziłem i nabrałem dystansu...
do siebie, do emocji, do chwil się dziejących... niech się dzieje wola Boga... pozostawiam to swojemu biegowi, brak ingerencji, drapania, myślenia...
tak nie wiele było trzeba by na nowo się obudzić...
Cypis poświecił mi swój czas, swój czas, którego tak mało u niego w jego prędkim trybie funkcjonowania... Od marazmu oderwał, od zamykania się w mej gnuśności i lamentowaniu...
Przez 3 dni, intensywnie mnie wymęczył... co przyniosło niesamowite efekty...
Słońce łechtające policzki me podczas całodziennego Sanu nadbrzeżnego spaceru po błocie, krzaczkach, napajając się za miastowymi widokami... nawet nie przypuszczałem że okolica ma, jest tak intensywna w swej prostocie, naturze i pięknie... powróciłem do łona, z nadzieją patrząc w przyszłość... przypomniałem sobie chile pięknego dzieciństwa w lesie spędzone, gdzie nad strumykiem kamienie w rzecze zbierałem, gdzie po pagórkach hasałem sarenki ganiając...
gdzie w ogródku warzywa zbierałem u boku czarownicy z bukietem ziół naparowych...
są to miłe powroty... kiedyś powrócę na stałe do lasu- matce naturze obiecałem- słowa dotrzymam...
odchamianie się na koncercie, kultury zaznając, spacerem nocnym zakańczając na miasto spoglądając...
u dziadków w wiejskim ogrodzie rozmarzyłem się patrząc w dal...
nocny spacer po cmentarzu, jego ciemnych zakamarkach, gdzie pamięć ludzka już nie sięga, gdzie nie ma straganów na nagrobkach, świateł latarni, świec, obecności...
herbacianymi podgrzewaczami pozostawialiśmy swój ślad, płomykiem modlitwę zostawiając...
zakładając na skronie nakrycie starą bramę skrzypiącą otwierając, zapomniany cmentarz żydowski w głuchej ciemności odkrywał powolnym krokiem swój magiczny urok, po omacku szukając drogi miedzy przez czas przetrawionymi tablicami, gdzieniegdzie kamyczkami obłożone- jednak ktoś tu był, jednak ktoś pamiętał... miejsce specyficzne, gdzie wagary swe w liceum spędzałem u boku zakonnika...
ciepła noc, ciepły wiatr na szczycie kopca, gdzie słowiańska świątynia oglądała dolinę miasta, przyniósł pokój serca... przez trawy wyższe od czoła mego, do swetra się przyczepiające, dreptałem w cieniu Młodszaka... zasiadłem mocno na szczycie, trawę między palcami przebierając, w pierś podmuch łapiąc, napajając się widokiem, napajając się chwilą...
spadająca gwiazda o życzenie poprosiła... nasze miejsce każdego spaceru zamykające...
...Miłość do brata mego jest większa niż wielka...
czasem dobrze tak przespacerować się, rozejrzeć, poczuć...
OdpowiedzUsuńto ja się porozglądam tutaj i cichutko się poprzyglądam...
Pozdrawiam
:) o tak :) has wskazany :) jak najbardziej :)
OdpowiedzUsuńzapraszam częściej :*
pięknie piszesz jak zwykle...
OdpowiedzUsuńcoś smutne oczy...
patrzysz gdzie ? ponad wieszchołkami drzew, na nocne niebo, gwiazdy wypatrując, tam ?
Ok, pomijając wszelkie walory artystyczne prac/-y... Dlaczego ciągle autoportrety?
OdpowiedzUsuńPrzynajmniej ja je tu najczęściej widzę.
Gratuluję odwagi. Ja bym nie zniosła własnego tak uważnego spojrzenia.
OdpowiedzUsuńMadmargot- oczy smutne- są takie mimowolnie...
OdpowiedzUsuńrozumiemy się dogłębnie :)
Jeanne Kiur- autoportrety- ciężko nad ranem znaleźć temat do malowania, a tym bardziej osoby do pozowania- malunki ze zdjęć już mi nie imponują... a w lustrze, patrząc tak wiele się zmienia pod wpływem chwil, emocji, światła w pracowni... a ostatnie rozmyślania krążą koło własnej egzystencji- widocznie taki okres :) może mi niedługo minie :)
Doro- czy to odwaga?
Świetny autoportret. Fajnie, że trochę odpocząłeś. Pogoda była piękna. Ja spacerowałam sobie w drodze do szkoły. Kilometry 3 mam w jedną stronę więc zawsze coś. Trzeba łapać promyki słonka.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń:) o tak :) słonko policzki łechtające może sprawić wiele :) jak tam, robota idzie?
OdpowiedzUsuńOj faktycznie się rozumiemy, jakoś tak ;-) chyba właśnie dogłębnie...Cieszę się !
OdpowiedzUsuńSuper! Chropowaty de la Tur.
OdpowiedzUsuń;] dzięki :) czołem swym o posadzkę ;]
OdpowiedzUsuńSłuchaj uważam, że Twoje obrazy są genialne. Nie wiem jakim językiem o nich pisać ,bo nie jestem fachowcem, ale jestem wrażliwy na sztukę. Już dawno nic mnie tak nie zachwyciło,
OdpowiedzUsuń:) o kurcze kurcze :)
OdpowiedzUsuńbardzo mi miło, troszkę mnie zatkało :) aż sobie przycupnę z wrażenia dziękują niezmiernie :)
pozdrawiam :)
skąd jesteś? bo nigdzie nie moge się doczytać..
OdpowiedzUsuńciekawość to pierwszy stopień do piekła ;P
OdpowiedzUsuńnie uważny z Ciebie obserwator